Ostatni Oddech Ojca: Historia Małego Bohatera z Krakowa
– Tato, czemu tak dziwnie oddychasz? – zapytałem, patrząc na niego z niepokojem. Siedzieliśmy razem w naszym małym salonie na osiedlu w Nowej Hucie. Mama była jeszcze w pracy, a ja odrabiałem lekcje przy kuchennym stole. Tata oglądał wiadomości, jak zawsze, ale tym razem coś było nie tak. Jego twarz stała się blada, a ręka zaczęła drżeć.
– Nic mi nie jest, Bartku – odpowiedział cicho, ale jego głos był inny niż zwykle. Słabszy. Zawsze był silny, nawet kiedy się kłóciliśmy o moje oceny czy bałagan w pokoju. Teraz wyglądał na przestraszonego.
W jednej chwili usłyszałem głuchy dźwięk. Tata osunął się na podłogę. Zamarłem. Przez sekundę nie mogłem się ruszyć, jakby ktoś przybił mnie do krzesła. Potem coś we mnie pękło – zerwałem się i podbiegłem do niego.
– Tato! Tato! – krzyczałem, potrząsając go za ramiona. Nie reagował. Jego oczy były zamknięte, a oddech płytki i urywany. W głowie miałem pustkę, ale przypomniałem sobie film edukacyjny z podstawówki o pierwszej pomocy. „Zadzwoń po pogotowie!” – powtarzał głos nauczycielki.
Ręce mi się trzęsły, gdy wybierałem 112 na telefonie mamy. Głos w słuchawce był spokojny, ale ja ledwo mogłem mówić przez łzy.
– Proszę pani, mój tata leży na podłodze i nie oddycha normalnie! – wykrztusiłem.
Dyspozytorka zadawała pytania: adres, wiek taty, czy jest przytomny. Kazała mi sprawdzić puls i położyć go na boku. Wszystko robiłem mechanicznie, jak robot. Czułem tylko strach i zimny pot na plecach.
Czas płynął wolno. Słyszałem tylko własny oddech i cichy szum telewizora. W końcu usłyszałem syrenę karetki pod blokiem. Wbiegli ratownicy – dwóch mężczyzn i kobieta. Odsunęli mnie delikatnie na bok.
– Dobrze zrobiłeś, chłopcze – powiedziała ratowniczka, patrząc mi w oczy. – Dzięki tobie tata ma szansę.
Patrzyłem, jak podłączają go do aparatury i podają tlen. Jeden z ratowników zadzwonił do mamy. Słyszałem jej krzyk przez telefon. Chciałem ją uspokoić, ale sam ledwo trzymałem się na nogach.
Pojechałem z tatą karetką do szpitala Rydygiera. Siedziałem skulony na plastikowym krześle na korytarzu izby przyjęć. Wokół mnie przewijali się ludzie – ktoś płakał, ktoś przeklinał pod nosem. Ja tylko patrzyłem na drzwi do sali zabiegowej i modliłem się w myślach.
Po godzinie przyszła mama – zapłakana, roztrzęsiona. Przytuliła mnie mocno.
– Bartku… Gdyby nie ty…
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem się winny, że nie zauważyłem wcześniej, że tata źle się czuje. Przypomniałem sobie wszystkie nasze sprzeczki: o to, że nie wyniosłem śmieci, że za długo gram na komputerze… Teraz to wszystko wydawało się takie nieważne.
Lekarz wyszedł z sali.
– Państwa mąż miał zawał serca – powiedział poważnie. – Gdyby syn nie zadzwonił po karetkę tak szybko, mogło być znacznie gorzej.
Mama rozpłakała się jeszcze bardziej. Ja tylko patrzyłem na tatę przez szybę – leżał blady, z rurkami przy twarzy, ale żył.
Przez kolejne dni jeździliśmy do szpitala codziennie. Tata powoli dochodził do siebie. Za każdym razem, gdy otwierał oczy i widział mnie przy łóżku, uśmiechał się słabo.
– Jesteś moim bohaterem, synku – powiedział pewnego dnia cicho.
Nie czułem się bohaterem. Bałem się wtedy jak nigdy w życiu. Ale wiedziałem jedno: już nigdy nie będę narzekać na domowe obowiązki ani kłócić się o drobiazgi.
Po powrocie taty do domu wszystko się zmieniło. Zaczął zdrowiej jeść, rzucił palenie i więcej czasu spędzaliśmy razem – nawet jeśli to była tylko wspólna gra w szachy czy spacer po Plantach.
Czasem w nocy budzę się zlany potem i przypominam sobie tamten wieczór: jego bezwładne ciało na podłodze, sygnały karetki… Ale potem słyszę jego spokojny oddech z sąsiedniego pokoju i wiem, że zrobiłem wszystko, co mogłem.
Czy dzieci naprawdę muszą być czasem silniejsze niż dorośli? Czy to sprawiedliwe? Nie wiem… Ale wiem jedno: czasem jedna decyzja może zmienić wszystko.