Trzy miesiące bez mojej córki: walka o wnuka i własne serce
— Mamo, czy mogłabyś zostać z Antosiem przez tydzień? — zapytała mnie Marta, patrząc na mnie oczami pełnymi zmęczenia i czegoś, czego wtedy nie potrafiłam nazwać. Była środa, wieczór, a ja właśnie kończyłam zmywać naczynia po kolacji. Antoś bawił się klockami na dywanie, a Marta nerwowo kręciła klucze w dłoni.
— Oczywiście, córeczko. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć — odpowiedziałam bez wahania. Nie pytałam o szczegóły. Byłam przekonana, że chodzi o pracę, może o jakiś wyjazd służbowy. Marta ucałowała synka w czoło, przytuliła mnie i wyszła. To był ostatni raz, kiedy ją widziałam.
Minął dzień, potem tydzień. Dzwoniłam do niej codziennie — bez odpowiedzi. Pisałam wiadomości, błagałam, żeby się odezwała. Cisza. Po dwóch tygodniach zgłosiłam zaginięcie na policji. Funkcjonariusz spisał zeznania, patrząc na mnie z politowaniem.
— Proszę pani, dorosła kobieta ma prawo zniknąć. Może potrzebuje czasu dla siebie — powiedział cicho. Ale ja czułam, że coś jest nie tak.
Antoś pytał o mamę codziennie. — Babciu, kiedy mama wróci? — Jego duże niebieskie oczy patrzyły na mnie z nadzieją i lękiem.
— Niedługo, kochanie. Mama cię bardzo kocha — odpowiadałam, choć serce mi pękało.
Po miesiącu pojawiły się pierwsze problemy. Przyszła pani z opieki społecznej. — Pani Zofia, czy ma pani zgodę sądu na opiekę nad wnukiem? — zapytała chłodno.
— Przecież to mój wnuk! Nie zostawię go samego! — krzyknęłam rozpaczliwie.
— Rozumiem pani emocje, ale musimy działać zgodnie z procedurami. Jeśli matka nie wróci w ciągu tygodnia, będziemy musieli rozważyć umieszczenie dziecka w rodzinie zastępczej.
Zamarłam. Przez kolejne dni nie spałam, nie jadłam. Pisałam pisma do sądu rodzinnego, błagałam znajomych o pomoc. Każdego dnia bałam się dźwięku dzwonka do drzwi.
W nocy słyszałam głos Marty: „Mamo, przepraszam…”. Budziłam się zlana potem. Antoś śnił mi się jako niemowlę — bezbronny, płaczący, a ja nie mogłam go utulić.
Moja siostra Basia przyjechała z Gdańska. — Zosiu, musisz być silna. Dla Antosia — mówiła, ściskając mnie za rękę.
Ale jak być silną, kiedy świat wali się na głowę?
W sądzie czułam się jak przestępca. — Czy jest pani w stanie zapewnić dziecku odpowiednie warunki? Czy ma pani stały dochód? Czy nie jest pani za stara? — pytali urzędnicy.
— Mam 62 lata! Pracuję jako księgowa! Kocham tego chłopca jak własnego syna! — krzyczałam przez łzy.
W domu Antoś coraz częściej płakał nocami. — Babciu, boję się…
Przytulałam go mocno i szeptałam: — Jestem tu, kochanie. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Sąsiedzi zaczęli szeptać za moimi plecami. — Marta zawsze była dziwna… Pewnie uciekła za granicę… Może coś jej się stało? — słyszałam w sklepie.
Czułam się osaczona przez plotki i urzędniczą bezduszność. Każdego dnia walczyłam o prawo do bycia babcią.
Pewnego ranka zadzwonił telefon. Numer nieznany.
— Mamo…
Zamarłam. To był głos Marty! Słaby, drżący.
— Marto! Gdzie jesteś?! Co się stało?!
— Nie mogę teraz rozmawiać… Przepraszam… Kocham was…
Połączenie zostało przerwane. Policja nie potrafiła namierzyć numeru.
To dało mi siłę do dalszej walki. Wiedziałam już: ona żyje! Ale gdzie jest? Dlaczego uciekła?
W sądzie pojawił się ojciec Antosia — Paweł. Przez lata nie interesował się synem.
— Chcę go zabrać do siebie — powiedział bez emocji.
— Nie pozwolę ci! Gdzie byłeś przez te wszystkie lata?! — wykrzyczałam mu prosto w twarz.
Sędzia spojrzał na mnie surowo:
— Proszę zachować spokój. Decyzję podejmie sąd po zapoznaniu się z opinią kuratora i psychologa.
Czekałam na wyrok jak na egzekucję. Każdy dzień był walką o przetrwanie.
Antoś rysował mamę i siebie trzymających się za ręce. — Babciu, mama wróci?
— Tak, kochanie… Musi wrócić…
Dzisiaj mijają trzy miesiące od jej zniknięcia. Nadal walczę o wnuka i o resztki nadziei na powrót córki. Każdego dnia boję się, że ktoś zapuka do drzwi i zabierze mi Antosia.
Czy można być matką i babcią jednocześnie? Czy miłość wystarczy, by pokonać system? A może jestem już za stara na tę walkę?