„Babciu, wstydzę się Ciebie” – historia o miłości, rozczarowaniu i poszukiwaniu siebie w oczach wnuczki
– Babciu, nie możesz mnie dziś odprowadzić do szkoły – Zosia patrzyła na mnie z powagą, której nie znałam z jej dzieciństwa. – Dlaczego, kochanie? Przecież zawsze razem chodzimy… – próbowałam się uśmiechnąć, choć już czułam, jak coś ściska mnie w środku. – Bo… bo się Ciebie wstydzę – wypaliła nagle, spuszczając wzrok.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: jak tuliłam ją do snu, jak śpiewałam „Aaa, kotki dwa”, jak szyłam ubranka dla jej lalek ze starych koszul dziadka. Jak piekłyśmy razem ciasteczka w kształcie serc i słońc, a ona mówiła, że nawet kisiel z kompotem z jabłek jest „najlepszym deserem świata”.
– Wstydzisz się mnie? – powtórzyłam cicho. – Ale dlaczego?
Zosia wzruszyła ramionami. – Bo… bo nie wyglądasz jak inne babcie. One są takie… nowoczesne. Mają modne fryzury, malują paznokcie, noszą kolorowe płaszcze i buty na koturnie. Ty zawsze chodzisz w tych samych swetrach i starych butach.
Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież nigdy nie miałam czasu ani pieniędzy na modne ubrania. Po śmierci męża wszystko było na mojej głowie: dom, ogród, rachunki, a potem jeszcze opieka nad Zosią, bo jej rodzice ciągle byli w pracy.
– Zosiu…
– Proszę, babciu. Chociaż dziś. Nie chcę, żeby koleżanki się śmiały.
Patrzyłam na nią długo. Miała dwanaście lat i nagle stała się dla mnie kimś obcym. Kiedyś była moim oczkiem w głowie. Dorastała przy mnie, bo rodzice ciągle pracowali. To ja uczyłam ją czytać, to ja opatrywałam zdarte kolana i tuliłam po nocnych koszmarach.
Tego dnia nie poszłam z nią do szkoły. Siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na swoje ręce – spracowane, z popękaną skórą i plamami od słońca. Przypomniałam sobie słowa mojej matki: „Dzieci rosną szybciej niż myślisz. I nagle przestają cię potrzebować”.
Wieczorem zadzwoniła do mnie córka, Ania.
– Mamo, co się stało? Zosia przyszła ze szkoły jakaś markotna.
– Nic… – skłamałam. – Po prostu dorasta.
Ale nie mogłam spać tej nocy. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, czy naprawdę jestem aż tak „niemodna”, aż tak „niepasująca” do dzisiejszego świata? Czy to moja wina?
Następnego dnia postanowiłam coś zmienić. Wyciągnęłam z szafy jedyną kolorową chustę, którą dostałam od Ani na imieniny. Umyłam włosy i spróbowałam je upiąć inaczej niż zwykle. Nawet pomalowałam usta szminką, którą znalazłam na dnie szuflady.
– Babciu! – Zosia spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. – Co ty zrobiłaś?
– Chciałam spróbować wyglądać… nowocześnie – powiedziałam niepewnie.
Zosia skrzywiła się lekko.
– Nie musisz się wygłupiać…
Znowu poczułam to ukłucie w sercu. Czyli nawet jeśli próbuję się zmienić, to i tak robię coś źle?
Przez kolejne dni unikałyśmy siebie nawzajem. Ja zamykałam się w kuchni albo wychodziłam do ogrodu, ona siedziała w swoim pokoju z telefonem i słuchawkami na uszach.
W końcu nie wytrzymałam.
– Zosiu, musimy porozmawiać – powiedziałam pewnego wieczoru.
– O czym?
– O nas. O tym, co się między nami stało.
Zosia wzruszyła ramionami.
– Nic się nie stało.
– Stało się. Powiedziałaś mi coś bardzo przykrego i od tamtej pory czuję się… jakbyś już mnie nie potrzebowała.
Zosia spuściła głowę.
– Przepraszam… Nie chciałam cię zranić.
– Wiem. Ale zraniłaś.
Usiadłyśmy razem przy stole. Próbowałam jej opowiedzieć o swoim dzieciństwie: o tym, jak moja mama szyła mi sukienki ze starych firanek, jak chodziłyśmy razem po łąkach i zbierałyśmy kwiaty na wianki. O tym, że wtedy nikt nie miał modnych ubrań ani kolorowych paznokci.
– Ale teraz jest inaczej – powiedziała cicho Zosia. – Wszyscy patrzą na to, jak wyglądasz. Koleżanki śmieją się z tych, którzy są inni.
Poczułam złość i smutek jednocześnie.
– A czy to znaczy, że musimy być tacy sami jak wszyscy? Że nie możemy być sobą?
Zosia milczała długo.
– Nie wiem… Czasem chciałabym być jak inni. Ale czasem tęsknię za tymi naszymi wieczorami przy cieście i herbacie…
Przytuliłam ją mocno.
– Ja też tęsknię, Zosiu.
Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Nie jest idealnie – czasem nadal czuję się obco w jej świecie pełnym TikToka i Instagrama. Ale zaczęłyśmy znów piec ciasteczka i szydełkować ubranka dla lalek jej młodszej siostry. Czasem Zosia pokazuje mi nowe piosenki albo uczy mnie obsługi telefonu.
Wiem jednak jedno: nigdy już nie będziemy takie same jak kiedyś. Ona dorasta i szuka swojego miejsca w świecie. A ja muszę nauczyć się być babcią na nowo – może trochę bardziej nowoczesną, ale przede wszystkim kochającą bezwarunkowo.
Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy naprawdę trzeba zmieniać siebie dla innych? Czy wystarczy po prostu być sobą i czekać, aż bliscy to docenią? Co Wy o tym myślicie?