Święta, których nie zapomnę: Jak stanąłem w obronie mojej partnerki i zmieniłem naszą rodzinę
– Słyszałeś to? – Marta patrzyła na mnie z niedowierzaniem, jej oczy były pełne łez. Stałem w kuchni, z ręką zaciśniętą na uchwycie czajnika, a w głowie dudniły mi słowa mojej matki: „No nie wiem, Grzesiek chyba mógłby znaleźć sobie kogoś lepszego. Marta taka… nijaka. Nawet pierogów nie umie ulepić.”
To miały być nasze pierwsze wspólne święta. Zaprosiłem rodziców, siostrę Anię z mężem i dzieciakami, nawet ciotkę Halinę, która zawsze narzeka na wszystko. Chciałem, żeby Marta poczuła się częścią rodziny. Przez cały tydzień gotowaliśmy razem – barszcz, uszka, karp. Marta starała się jak mogła, choć wiedziałem, że stresuje się spotkaniem z moimi bliskimi.
Ale wystarczyło kilka minut w łazience, żebym usłyszał przez uchylone drzwi rozmowę w salonie. Mama, Ania i ciotka Halina szeptały o Marcie. Każde ich słowo wbijało się we mnie jak szpilka.
– Przynajmniej jest ładna – rzuciła Ania z przekąsem. – Ale żeby nawet nie wiedzieć, jak się robi kutię?
Zamknąłem oczy. Wróciłem do kuchni i zobaczyłem Martę stojącą przy blacie. Musiała też to słyszeć. Jej ręce drżały, a głos łamał się, gdy mówiła:
– Może powinnam wyjść? Nie chcę psuć wam świąt.
Poczułem wściekłość – na siebie, że nie przewidziałem tego; na rodzinę, że nie potrafią zaakceptować kogoś, kogo kocham. Ale najbardziej bolało mnie to, że Marta poczuła się tu obca.
Wróciłem do salonu. Wszyscy siedzieli przy choince, udając, że nic się nie stało. Dzieciaki rozpakowywały prezenty, a dorośli popijali kompot z suszu.
– Mamo – zacząłem cicho, ale stanowczo. – Słyszałem waszą rozmowę.
W pokoju zapadła cisza.
– Grzesiu, o co ci chodzi? – Mama próbowała się uśmiechnąć.
– O Martę. O to, jak ją traktujecie. Przyszliście tu na święta do nas, a zachowujecie się tak, jakby była niewidzialna albo gorsza.
Ciotka Halina przewróciła oczami.
– Oj tam, przecież żartujemy…
– To nie są żarty – przerwałem jej. – To jest brak szacunku. Nie pozwolę na to.
Ania spojrzała na mnie zaskoczona.
– Przesadzasz. Każdy wie, że święta to czas rodziny…
– Właśnie dlatego chcę, żebyście traktowali Martę jak rodzinę. Albo przynajmniej jak człowieka.
Mama spuściła wzrok. Przez chwilę nikt się nie odzywał. W końcu tata odezwał się cicho:
– Może rzeczywiście przesadziliśmy…
Wróciłem do kuchni i objąłem Martę.
– Nie pozwolę im cię ranić – powiedziałem szeptem.
Chciałem wyjść z nią z mieszkania i zostawić ich samych ze swoimi prezentami i tradycjami. Ale Marta spojrzała na mnie i powiedziała:
– Nie uciekajmy. Jeśli teraz wyjdziemy, zawsze będę dla nich obca. Chcę tu zostać – dla ciebie.
Wróciliśmy razem do salonu. Usiadłem obok Marty i wziąłem ją za rękę. Przez chwilę nikt nie wiedział, co powiedzieć. Dzieciaki patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami.
Mama wstała i podeszła do Marty.
– Przepraszam cię – powiedziała cicho. – Czasem mówię rzeczy bez zastanowienia…
Marta skinęła głową.
– Rozumiem. Też się stresowałam tym spotkaniem.
Ciotka Halina chrząknęła i mruknęła coś pod nosem o „nowych czasach”. Ania wyglądała na obrażoną, ale nie odezwała się już ani słowem przez resztę wieczoru.
Święta potoczyły się dalej – już bez żartów i szeptów za plecami. Atmosfera była napięta, ale prawdziwa. Po raz pierwszy poczułem, że coś się zmieniło – może nie od razu na lepsze, ale przynajmniej szczerze.
Po kolacji Marta pomogła mi sprzątać w kuchni.
– Dziękuję ci – powiedziała cicho. – Gdybyś wtedy nie zareagował…
Objąłem ją mocno.
– Jesteśmy razem w tym wszystkim.
Wieczorem długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o tym, jak łatwo jest zranić drugiego człowieka słowem – nawet nieświadomie. I jak trudno jest stanąć po stronie kogoś bliskiego, gdy oznacza to sprzeciw wobec własnej rodziny.
Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a lojalnością wobec rodziny? A może prawdziwa rodzina to ta, którą sami tworzymy – z szacunku i akceptacji?