Skok z helikoptera, by uratować nieznajomego — nie uwierzysz, kto to był…
— Zostaw to! — krzyknęła mama przez telefon, gdy powiedziałam jej, że muszę odejść od stołu. Ale nie mogłam. Coś mnie ciągnęło na zewnątrz. Zostawiłam niedopitą kawę i kanapkę z szynką na stoliku w kawiarni przy marinie w Gdyni. Wyszłam na molo, żeby złapać oddech, bo czułam, że zaraz się uduszę w tym dusznym, pełnym ludzi miejscu.
Wtedy usłyszałam ten dźwięk — wyraźny warkot śmigłowca przecinający niebo. Pojawił się nagle, nisko i szybko, jakby szukał czegoś lub kogoś. Ludzie zaczęli pokazywać palcami, wyciągać telefony, nagrywać, szeptać. A ja stałam jak wryta. Coś było… nie tak. Helikopter zawisł nad wodą, a potem zobaczyłam — ktoś wpadł do morza.
Nie wiem, co się wtedy ze mną stało. Może to adrenalina, może instynkt ratownika, który miałam od dziecka, chociaż nigdy nie miałam okazji go sprawdzić. Zanim się zorientowałam, biegłam już w stronę ratowników na brzegu.
— Tam! — krzyczałam, pokazując miejsce, gdzie ktoś walczył o życie w lodowatej wodzie.
Ratownik spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Pani jest z rodziny?
— Nie! Ale muszę tam być!
Nie czekałam na pozwolenie. Wbiegłam na pokład pontonu ratowniczego i zanim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać, już płynęliśmy w stronę tonącego. Helikopter zawisł tuż nad nami, a przez otwarte drzwi zobaczyłam sylwetkę mężczyzny w czerwonym kombinezonie — ratownik szykował się do skoku.
— Zostawcie mnie! — wrzasnął ktoś z wody. — Nie chcę!
To był głos pełen rozpaczy i gniewu. Przez chwilę zawahałam się — czy naprawdę powinnam się mieszać? Ale wtedy ratownik z helikoptera skoczył prosto do morza. Chwilę później ja też rzuciłam się za burtę pontonu.
Woda była lodowata, przeszywająca do szpiku kości. Płynęłam na oślep, słysząc tylko własny oddech i krzyki ludzi na brzegu. Dopadłam do tonącego — młodego chłopaka, może dwadzieścia lat. Był przerażony i wściekły jednocześnie.
— Zostawcie mnie! — powtarzał przez łzy.
Ratownik próbował go uspokoić, ale chłopak szarpał się coraz mocniej. Wtedy spojrzał mi prosto w oczy i… coś we mnie pękło.
— Bartek? — wyszeptałam z niedowierzaniem.
To był Bartek — mój młodszy brat, którego nie widziałam od trzech lat. Ostatni raz rozmawialiśmy podczas awantury o pieniądze i jego wybory życiowe. Odszedł wtedy z domu i ślad po nim zaginął.
— Ola? — wychrypiał przez łzy.
Nie wiem, jak znalazł się tutaj tego dnia. Nie wiem też, dlaczego próbował uciec przed ratunkiem. Ale wtedy nie miało to znaczenia. Razem z ratownikiem wyciągnęliśmy go na ponton. Był wyziębiony i półprzytomny.
Na brzegu czekała już karetka i tłum gapiów. Ktoś nagrywał wszystko telefonem — pewnie już tego samego dnia filmik trafi do internetu. Ja jednak widziałam tylko Bartka.
W szpitalu siedziałam przy jego łóżku całą noc. Mama dzwoniła co pół godziny, pytając, czy żyje i czy wszystko ze mną w porządku. Tata milczał — jak zawsze, gdy sprawy wymykały się spod kontroli.
Bartek spał niespokojnie, majacząc przez sen imię naszej siostry — Magdy, która zginęła w wypadku samochodowym pięć lat temu. To wtedy wszystko zaczęło się psuć w naszej rodzinie: mama zamknęła się w sobie, tata zaczął pić, a Bartek… Bartek po prostu uciekł.
Rano obudził się blady i wystraszony.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytał cicho.
— Bo jesteś moim bratem — odpowiedziałam bez namysłu.
Odwrócił wzrok.
— Nie zasługuję na to…
Chciałam go przytulić, ale odsunął się ode mnie.
— Wszystko spieprzyłem — wyszeptał. — Przepraszam.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez te wszystkie lata miałam mu za złe jego ucieczkę i milczenie. Ale teraz widziałam tylko zagubionego chłopaka, który potrzebował pomocy bardziej niż kiedykolwiek.
Wróciłam do domu późnym popołudniem. Mama płakała przy kuchennym stole, tata udawał, że czyta gazetę. Nikt nie mówił o Bartku głośno — jakby bali się wypowiedzieć jego imię na głos.
Wieczorem zadzwonił telefon.
— Ola? — usłyszałam cichy głos Bartka. — Możemy porozmawiać?
Spotkaliśmy się na plaży pod klifem Orłowskim. Siedzieliśmy długo w milczeniu, patrząc na fale rozbijające się o brzeg.
— Chciałem skończyć ze sobą — powiedział nagle Bartek. — Nie daję sobie rady bez Magdy… bez was…
Objęłam go mocno i po raz pierwszy od lat poczułam, że może jeszcze nie wszystko stracone.
Nie wiem, czy uda nam się odbudować rodzinę po tym wszystkim. Nie wiem nawet, czy Bartek zostanie z nami na dłużej. Ale jedno wiem na pewno: czasem los stawia nas w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach tylko po to, żebyśmy mogli odnaleźć siebie nawzajem na nowo.
Czy można wybaczyć przeszłość i zacząć od nowa? Czy każda rodzina zasługuje na drugą szansę? Czas pokaże…