Przez sześć lat opiekowałam się babcią męża, a teściowa wyjechała za granicę. Teraz czuję się wykorzystana i zdradzona.
– Znowu nie zdążyłam do pracy przez twoją babcię! – krzyknęłam do męża, trzaskając drzwiami od łazienki. Stał w kuchni z kubkiem kawy, jakby nic się nie stało. – A co ja mam zrobić? Mama wyjechała, ktoś musi się nią zająć – odpowiedział beznamiętnie, nawet nie patrząc mi w oczy.
To był szósty rok, odkąd teściowa wyjechała do Niemiec „na chwilę”, żeby zarobić na remont domu. Miała wrócić po kilku miesiącach, ale miesiące zamieniły się w lata. Zostawiła nam pod opieką swoją matkę – babcię Helenę, która coraz bardziej traciła kontakt z rzeczywistością. Mój mąż, Tomek, pracował na zmiany w magazynie, więc większość obowiązków spadła na mnie. Ja – młoda matka, próbująca pogodzić pracę w przedszkolu z wychowaniem naszej córki Zosi i opieką nad schorowaną staruszką.
Początkowo myślałam: „Damy radę. To tylko chwilowe.” Ale ta chwila trwała już szósty rok. Każdy dzień zaczynał się od podania leków, zmiany pampersa i karmienia babci. Potem szybkie śniadanie dla Zosi, odprowadzenie jej do przedszkola i biegiem do pracy. Wracałam wykończona, a w domu czekały kolejne obowiązki. Tomek pomagał… czasem. Ale najczęściej uciekał do pracy albo do garażu, gdzie „musiał coś naprawić”.
Najgorsze były weekendy. Wszyscy znajomi gdzieś wychodzili, wyjeżdżali z dziećmi na rowery, a ja siedziałam w domu z babcią Heleną, która coraz częściej nie poznawała nawet własnej wnuczki. Czułam się jak więzień we własnym domu. Moja mama powtarzała: „Nie daj się wykorzystywać! To nie twoja rodzina!” Ale przecież byłam żoną Tomka. Czułam się odpowiedzialna.
Pewnego wieczoru zadzwoniła teściowa. Słyszałam jej radosny głos przez telefon:
– Kasiu, jak tam u was? Mam nadzieję, że babcia nie sprawia kłopotów?
– Wszystko w porządku – skłamałam przez zaciśnięte zęby.
– To dobrze! Wiesz, tu w Niemczech jest tyle pracy… Może jeszcze trochę zostanę. Wy tam sobie radzicie świetnie!
Po tej rozmowie długo płakałam w łazience. Czułam się jak służąca. Nikt nie pytał mnie o zdanie. Nikt nie zapytał, czy dam radę.
Z czasem zaczęłam zauważać, że Tomek coraz bardziej oddala się ode mnie. Przestał ze mną rozmawiać o czymkolwiek innym niż zakupy i rachunki. Zosia pytała: „Mamo, czemu nie możemy pojechać nad jezioro jak inne dzieci?” Nie umiałam jej odpowiedzieć.
Pewnego dnia babcia Helena upadła w łazience i złamała biodro. Spędziłam z nią całą noc na izbie przyjęć. Tomek nawet nie pojechał ze mną do szpitala – „bo musiał rano wstać do pracy”. Wtedy coś we mnie pękło.
Zadzwoniłam do teściowej:
– Pani mamo, nie dam już rady! Babcia wymaga całodobowej opieki! Musi pani wrócić!
– Kasiu, przesadzasz… Przecież to tylko starsza osoba! – usłyszałam chłodny głos.
– Nie przesadzam! Proszę wracać albo załatwić opiekunkę! – krzyknęłam i rozłączyłam się.
Przez kilka dni panowała cisza. Tomek był obrażony, teściowa nie dzwoniła. W końcu przyjechała – po sześciu latach! Weszła do mieszkania jak królowa i zaczęła rozstawiać wszystkich po kątach.
– Kasiu, mogłaś mi powiedzieć wcześniej, że sobie nie radzisz…
– Mówiłam tysiąc razy! – wybuchłam płaczem.
Teściowa spojrzała na mnie z pogardą:
– Wiesz co? Może powinnaś pomyśleć o sobie, skoro tak ci ciężko…
Wtedy Tomek stanął po stronie swojej matki:
– Kasia zawsze przesadza…
Poczułam się zdradzona przez wszystkich. Przez męża, któremu oddałam najlepsze lata życia. Przez teściową, która zostawiła mi na głowie całą rodzinę i jeszcze miała czelność mnie oceniać.
Od tamtej pory coraz częściej myślę o rozwodzie. O tym, że może lepiej byłoby zacząć wszystko od nowa – bez ciężaru cudzych problemów na barkach. Zosia zasługuje na szczęśliwą mamę.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: Czy naprawdę muszę poświęcać całe życie dla innych? Czy ktoś kiedyś pomyśli o mnie?
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?