Głos w nocy: Tajemnica na monitorze Jacka

– Jack, do kogo machasz? – zapytałam, zerkając znad telefonu. Była już prawie północ, a mój trzyletni synek powinien spać od dawna. Siedziałam w salonie naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, próbując odpisać na zaległe maile z pracy. Zamiast tego obserwowałam przez uchylone drzwi, jak Jack siedzi na łóżku i uśmiecha się do monitora dziecięcego stojącego na komodzie.

– Mama, pan mówi! – odpowiedział z entuzjazmem, wskazując palcem na białą kamerę.

Zamarłam. W pierwszej chwili pomyślałam, że to tylko dziecięca wyobraźnia. Ale coś w jego głosie sprawiło, że poczułam lodowaty dreszcz na plecach. Wstałam i weszłam do pokoju Jacka. Przytuliłam go mocno, a potem spojrzałam na monitor. Czerwona dioda świeciła się spokojnie. Nic nadzwyczajnego.

– Co pan mówił? – zapytałam cicho.

Jack spojrzał na mnie poważnie. – Mówił, że mnie lubi. I że mam nie mówić mamie.

Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Próbowałam się uspokoić. Przecież to niemożliwe. Przecież monitor to tylko urządzenie. Ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak.

Położyłam Jacka spać i wróciłam do salonu. Przez chwilę siedziałam w ciszy, słuchając tykania zegara i szumu samochodów za oknem. W końcu zebrałam się na odwagę i sięgnęłam po aplikację do obsługi monitora. Zawsze nagrywała dźwięk i obraz z ostatnich godzin.

Przewinęłam do momentu, kiedy Jack zaczął machać. Wpatrywałam się w ekran telefonu, widząc swojego synka uśmiechającego się do kamery. I wtedy usłyszałam to.

Cichy, męski głos, z lekkim obcym akcentem:

– Cześć Jacku… Jesteś bardzo grzecznym chłopcem… Nie mów mamie, dobrze?

Zamarłam. To nie był żaden szum ani przypadkowy dźwięk. Ktoś rozmawiał z moim dzieckiem przez monitor.

Przez chwilę nie mogłam oddychać. Przewinęłam nagranie jeszcze raz. Głos był wyraźny, spokojny, wręcz przyjazny. Ale to właśnie ta uprzejmość była najbardziej przerażająca.

Wybiegłam do pokoju Jacka i zabrałam monitor z komody. Odłączyłam go od prądu i schowałam do szafy. Potem wróciłam do salonu i zaczęłam gorączkowo przeszukiwać internet: „monitor dziecięcy przejęcie”, „hakowanie kamery”, „głos w monitorze dziecka”.

Okazało się, że to nie jest odosobniony przypadek. Setki rodziców na forach opisywały podobne sytuacje – ktoś przejmował kontrolę nad ich urządzeniami i rozmawiał z dziećmi. Czułam narastającą panikę.

Zadzwoniłam do mojego męża Pawła, który był wtedy na delegacji w Gdańsku.

– Paweł… ktoś rozmawiał z Jackiem przez monitor! – powiedziałam drżącym głosem.

– Co? Jak to? – usłyszałam w słuchawce jego zaspany głos.

– Mam nagranie… To nie był przypadek…

Paweł próbował mnie uspokoić, tłumacząc, że może to jakaś awaria albo żart sąsiadów. Ale ja wiedziałam, że to coś poważniejszego.

Następnego dnia zgłosiłam sprawę na policję. Funkcjonariusz przyjął zgłoszenie, ale widziałam w jego oczach sceptycyzm.

– Proszę pani, takie rzeczy się zdarzają… Proszę zmienić hasła do Wi-Fi i nie używać tanich chińskich urządzeń – poradził mi chłodno.

Wróciłam do domu jeszcze bardziej przerażona niż wcześniej. Przez kolejne dni żyliśmy w ciągłym napięciu. Jack był niespokojny, budził się w nocy z płaczem i pytał o „pana z monitora”. Paweł próbował udawać, że wszystko jest w porządku, ale widziałam po nim, że też się boi.

Zaczęliśmy podejrzewać wszystkich wokół – sąsiadów zza ściany, technika od internetu, nawet znajomych z pracy Pawła. Każdy wydawał się potencjalnym zagrożeniem.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła przez telefon:

– Nie wiem już co robić… Ona wariuje… Tak, wiem… Ale przecież ktoś musiał mieć dostęp do naszego Wi-Fi…

Poczułam ukłucie żalu i gniewu. Czy on naprawdę myśli, że to moja paranoja? Że wymyśliłam sobie całą tę historię?

Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Paweł zarzucał mi przesadną podejrzliwość i obsesję na punkcie bezpieczeństwa. Ja oskarżałam go o brak wsparcia i bagatelizowanie problemu.

Jack coraz częściej zamykał się w sobie. Przestał rozmawiać o „panu z monitora”, ale widziałam w jego oczach strach.

W końcu postanowiłam działać na własną rękę. Znalazłam w internecie grupę rodziców z podobnymi doświadczeniami i zaczęliśmy wymieniać się informacjami. Okazało się, że wiele tanich monitorów dziecięcych ma luki w zabezpieczeniach i można je łatwo przejąć przez internet.

Zatrudniłam specjalistę od cyberbezpieczeństwa – pana Michała z Ursynowa. Przyszedł do nas z laptopem i zestawem narzędzi.

– Proszę pani, ktoś rzeczywiście włamał się do waszego systemu – powiedział po kilku godzinach analizy.

Pokazał mi logi połączeń – ktoś logował się do naszej kamery regularnie przez ostatnie tygodnie. Adres IP prowadził gdzieś na Ukrainę.

Poczułam ulgę i przerażenie jednocześnie. Ulgę – bo nie zwariowałam; przerażenie – bo ktoś naprawdę obserwował moje dziecko.

Policja tym razem potraktowała sprawę poważniej. Ale wiedziałam już, że nie odzyskam dawnego poczucia bezpieczeństwa.

Od tamtej pory wyrzuciłam wszystkie kamery z domu. Zmieniliśmy router, hasła, nawet zamki w drzwiach. Paweł długo nie mógł mi wybaczyć tej „histerii”, a ja jemu braku wsparcia.

Jack powoli wracał do siebie, ale czasem jeszcze budził się w nocy i pytał szeptem:

– Mamo… pan już nie wróci?

Przytulam go wtedy mocno i zapewniam, że jest bezpieczny. Ale sama już nigdy nie zasypiam spokojnie.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich zagrożeń czai się wokół nas? Czy naprawdę możemy ufać technologiom, które mają nas chronić? A może największym zagrożeniem jest nasza własna naiwność?