Z plecakiem i ciężarem przeszłości: Historia Ewy z Poznania
— Przyszedł do mnie tylko z plecakiem — mój głos drżał, gdy opowiadałam Magdzie o tym, co się wydarzyło. Siedziałyśmy w naszym małym wynajętym mieszkaniu na Jeżycach, a ja czułam, że ściany zaraz się na mnie zwalą. — Wszystko, co miał, zostawił swojej rodzinie. I co miesiąc, jak w zegarku, płaci alimenty. A ja… ja po prostu nie wiem, jak mamy dalej żyć.
Dziesięć lat temu byłam inną Ewą. Wierzyłam, że miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystko. Kiedy poznałam Pawła, wydawał mi się inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Był czuły, opiekuńczy, potrafił słuchać. Miał żonę i syna, ale mówił, że ich małżeństwo to już tylko formalność, że od dawna nie ma tam miłości. Wierzyłam mu, bo chciałam wierzyć. Kiedy w końcu zdecydował się odejść, zostawił wszystko — dom, samochód, oszczędności. Zabrał tylko plecak z ubraniami i kilka książek. Przyszedł do mnie, a ja otworzyłam mu drzwi, nie wiedząc, że za nimi kryje się nie tylko on, ale i cały ciężar jego przeszłości.
Na początku było nam ciężko, ale byliśmy razem. Wynajęliśmy kawalerkę, potem trochę większe mieszkanie. Paweł znalazł pracę w magazynie, ja dorabiałam jako nauczycielka angielskiego. Nie było luksusów, ale mieliśmy siebie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Z czasem jednak codzienność zaczęła nas przytłaczać. Paweł co miesiąc, bez względu na wszystko, przelewał alimenty na konto byłej żony. Często nie starczało nam na rachunki, a ja musiałam wybierać, czy kupić leki, czy zapłacić za prąd. Zaczęłam mieć do niego żal, choć wiedziałam, że robi to z poczucia obowiązku. Ale czy ja nie byłam już jego rodziną?
Najgorsze były święta. Paweł zawsze jeździł do syna, a ja zostawałam sama. Jego matka, pani Jadwiga, nigdy mnie nie zaakceptowała. Uważała, że rozbiłam rodzinę, że jestem winna wszystkiemu, co się stało. Kiedyś zadzwoniła do mnie i powiedziała: — Ewa, ty nawet nie wiesz, jak bardzo go skrzywdziłaś. On był dobrym ojcem, a teraz jego syn płacze każdej nocy. — Po tej rozmowie płakałam całą noc. Paweł nie rozumiał, dlaczego nie chcę jeździć do jego matki na niedzielne obiady. — Przesadzasz, ona po prostu jest stara i zgorzkniała — mówił. Ale ja czułam, że nigdy nie będę dla niej rodziną.
Z czasem zaczęliśmy się oddalać. Paweł był coraz bardziej zamknięty w sobie. Pracował po godzinach, wracał zmęczony, nie miał siły na rozmowy. Ja czułam się coraz bardziej samotna. Magda była jedyną osobą, która mnie rozumiała. — Ewa, musisz pomyśleć o sobie. On zawsze będzie miał tamtą rodzinę. Ty jesteś dla niego tylko przystankiem — mówiła. Bolało mnie to, ale w głębi duszy wiedziałam, że ma rację.
Pewnego dnia Paweł wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Był blady, trzymał w ręku kopertę. — Dostałem pismo z sądu. Była żona chce podwyższenia alimentów. Mówi, że syn potrzebuje korepetycji i nowych okularów. — Widziałam, jak bardzo go to boli. Ale mnie bolało jeszcze bardziej. — A co z nami? — zapytałam. — Czy my się nie liczymy? — Paweł spuścił głowę. — Ewa, ja nie mogę zostawić syna bez wsparcia. — Wiem, Paweł, ale ja też potrzebuję wsparcia. — Po raz pierwszy od dawna pokłóciliśmy się tak naprawdę. Krzyczałam, że nie jestem jego opiekunką, że nie mogę ciągle być na drugim miejscu. On wyszedł, trzaskając drzwiami.
Przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie. W pracy byłam jak cień, w domu czułam się jak intruz. Zastanawiałam się, czy to wszystko miało sens. Czy warto było zostawić swoje życie dla kogoś, kto nigdy nie będzie w stanie dać mi całego siebie? Magda próbowała mnie pocieszać, ale ja wiedziałam, że muszę sama podjąć decyzję.
Po tygodniu Paweł wrócił. Usiadł naprzeciwko mnie, spojrzał mi w oczy. — Przepraszam, Ewa. Wiem, że cię zawiodłem. Ale nie potrafię inaczej. Mój syn jest dla mnie najważniejszy. — A ja? — zapytałam cicho. — Ty też jesteś ważna, ale… — Zrozumiałam wtedy, że zawsze będę druga. Że nigdy nie będę miała całego jego serca.
Podjęłam decyzję. Spakowałam swoje rzeczy, zostawiłam mu klucz na stole. Napisałam tylko krótką wiadomość: „Muszę nauczyć się żyć dla siebie. Przepraszam.”
Teraz siedzę w kawiarni na Starym Rynku i patrzę na ludzi, którzy mijają mnie w pośpiechu. Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam. Czy można budować szczęście na cudzym nieszczęściu? Czy miłość naprawdę wystarczy, gdy codzienność jest tak trudna? Może czasem trzeba po prostu pozwolić sobie odejść, żeby móc zacząć od nowa. Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a kimś, kogo kochacie?