Lekarstwo na Wszystkie Problemy: Historia Wioli i Krzysztofa

– Krzyś, co teraz? – wyszeptałam, patrząc na niego przez łzy. W akademiku panowała cisza, tylko zza ściany dobiegały odgłosy śmiechu i muzyki. Świat innych ludzi toczył się dalej, jakby nic się nie stało. A ja czułam, że mój właśnie się zatrzymał.

Krzysztof siedział na brzegu łóżka, z twarzą ukrytą w dłoniach. Przez chwilę milczał, jakby próbował znaleźć odpowiedź na pytanie, które nie miało dobrego rozwiązania. – Nie wiem, Wiolu… Naprawdę nie wiem – powiedział w końcu cicho.

Jeszcze tydzień temu planowaliśmy wspólne wakacje po obronie magisterki. Mieliśmy marzenia – on o pracy w agencji reklamowej, ja o własnej kawiarni. Wszystko wydawało się możliwe. Ale dwie kreski na teście ciążowym zmieniły wszystko. Nagle nasze plany stały się nieistotne wobec tego, co miało nadejść.

– Może… może jeszcze raz zrobisz test? – zaproponował Krzysztof z nadzieją w głosie.

– Już robiłam trzy razy – odpowiedziałam drżącym głosem. – To nie pomyłka.

Przez kolejne dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Chodziliśmy na zajęcia, udawaliśmy przed znajomymi, że wszystko jest w porządku. Ale wieczorami wracał strach. Bałam się powiedzieć rodzicom. Wiedziałam, że mama będzie rozczarowana, a tata… On zawsze miał wobec mnie wielkie oczekiwania.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do domu. Mama odebrała po trzecim sygnale.

– Cześć, mamo… Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam niepewnie.

– Co się stało? – zapytała od razu zaniepokojona.

– Jestem w ciąży.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jej przyspieszony oddech.

– Wiolu… Jak mogłaś? Przecież tyle razy ci mówiłam… – Jej głos drżał od emocji.

– Mamo, ja… Ja nie chciałam tego tak… – próbowałam się tłumaczyć, ale czułam, że to nie ma sensu.

– Co powiesz ojcu? Co powiemy rodzinie? – pytała dalej, a ja miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę.

Krzysztof miał podobnie. Jego rodzice byli bardziej pragmatyczni, ale też nie kryli rozczarowania. „Trzeba było myśleć wcześniej” – usłyszał od ojca. „Teraz musisz być odpowiedzialny” – dodała matka.

Zostaliśmy sami ze swoim strachem i poczuciem winy. W akademiku zaczęły się plotki. Koleżanki patrzyły na mnie z litością albo ciekawością. Ktoś rzucił mimochodem: „A taka byłaś rozsądna…”. Czułam się coraz bardziej samotna.

Krzysztof próbował mnie pocieszać, ale widziałam, że sam ledwo sobie radzi. Coraz częściej wychodził wieczorami z kolegami „na piwo”. Wracał późno, czasem czułam od niego alkohol. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi.

– Myślisz tylko o sobie! – krzyczałam pewnego wieczoru.

– A ty myślisz, że mi jest łatwo?! – odparował z wyrzutem.

Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że może nie damy rady. Że to wszystko nas przerośnie.

Pewnej nocy obudziłam się z płaczem. Próbowałam oddychać spokojnie, ale serce waliło mi jak oszalałe. Przypomniały mi się słowa mamy: „Dziecko to nie lekarstwo na problemy”. Ale czy to dziecko było moim problemem? Czy raczej wszystkim innym?

Zaczęłam chodzić do psychologa na uczelni. Potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha bez oceniania. Pani Marta była cicha i spokojna. Pozwoliła mi płakać i mówić o wszystkim: o strachu przed przyszłością, o samotności, o tym, że czasem żałuję tej ciąży.

– To normalne – powiedziała kiedyś łagodnie. – Każda zmiana budzi lęk. Ale to nie znaczy, że sobie nie poradzisz.

Zaczęłam powoli odzyskiwać równowagę. Krzysztof też się zmienił – znalazł dorywczą pracę w kawiarni i zaczął oszczędzać pieniądze. Przeprowadziliśmy się do małego mieszkania na obrzeżach Krakowa. Nie było łatwo – czasem brakowało nam na rachunki, czasem kłóciliśmy się o głupoty. Ale byliśmy razem.

Poród był trudny. Pamiętam ból i strach, ale też ulgę, gdy usłyszałam pierwszy krzyk naszej córki, Zosi. Krzysztof trzymał mnie za rękę i płakał razem ze mną.

Myślałam wtedy: „Może to jest właśnie lekarstwo na wszystkie problemy?” Ale życie szybko zweryfikowało moje nadzieje. Zosia często chorowała, ja miałam depresję poporodową. Krzysztof pracował coraz więcej, wracał zmęczony i rozdrażniony.

Pewnego dnia wybuchliśmy oboje:

– Mam dość! – krzyknął Krzysztof. – Nie tak miało być!

– Myślisz, że ja tego chciałam?! – odpowiedziałam przez łzy.

Przez chwilę myślałam nawet o rozstaniu. Ale potem spojrzałam na Zosię śpiącą w łóżeczku i poczułam coś dziwnego – mieszaninę bezsilności i nadziei.

Zaczęliśmy szukać pomocy razem – terapia dla par, wsparcie rodziny (choć nie było łatwo przełamać dumę). Powoli uczyliśmy się być rodziną mimo wszystkich trudności.

Dziś Zosia ma dwa lata. Nadal bywa ciężko – czasem brakuje pieniędzy, czasem siły do walki z codziennością. Ale już wiem jedno: nie ma lekarstwa na wszystkie problemy. Są tylko ludzie obok nas i decyzje, które podejmujemy każdego dnia.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym coś inaczej? Czy naprawdę można być gotowym na dorosłość? Może właśnie w tym tkwi sens życia – żeby próbować mimo wszystko.