Dlaczego zgodziłam się opiekować wnukiem: Nigdy więcej
– Mamo, musisz mi pomóc. – Głos Agnieszki drżał, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Michaś znowu ma gorączkę, a ja nie mogę wziąć wolnego. Tomek w pracy, ja w pracy… Nie mamy nikogo.
Siedziałam przy kuchennym stole, z kubkiem zimnej już herbaty. Za oknem szarzał listopadowy poranek, a ja czułam, jak coś ściska mi gardło. Znowu. Znowu to samo. Znowu ja muszę być tą, która wszystko załatwi, wszystko naprawi, wszystko wytrzyma.
– Dobrze, przyjadę – odpowiedziałam cicho, choć w środku krzyczałam. Przecież to mój wnuk. Przecież kocham ich wszystkich. Przecież…
Nie zdążyłam nawet się ubrać porządnie. Wciągnęłam stare spodnie i sweter, który pamiętał jeszcze czasy, gdy Agnieszka była w podstawówce. Wsiadłam do autobusu, ściskając torbę z lekami i termometrem. Całą drogę powtarzałam sobie: „To tylko kilka godzin. Dasz radę.”
Michaś leżał na kanapie, blady jak ściana. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się słabo.
– Babciu, zostaniesz ze mną?
Pogłaskałam go po głowie.
– Oczywiście, kochanie. Babcia zawsze jest przy tobie.
Agnieszka wybiegła z mieszkania jak z procy.
– Dziękuję! Zadzwonię później! – rzuciła przez ramię.
Zostaliśmy sami. Michaś spał niespokojnie, jęczał przez sen. Mierzyłam mu temperaturę co godzinę, podawałam syrop, przykładałam chłodne kompresy. W międzyczasie próbowałam ogarnąć kuchnię – zlew pełen naczyń, podłoga lepiąca się od soku…
Czułam się zmęczona już po dwóch godzinach. Ale nie mogłam się poddać. Przecież jestem babcią. Babcie nie narzekają.
Po południu zadzwoniła Agnieszka.
– Mamo, możesz zostać do wieczora? Tomek ma nadgodziny.
Zacisnęłam zęby.
– Dobrze.
Wieczorem wrócili oboje – zmęczeni, rozdrażnieni. Nawet nie zapytali, jak się czuję. Agnieszka rzuciła tylko:
– Dzięki, mamo. Jutro też możesz przyjechać?
Zawahałam się.
– Jutro…? Wiesz, miałam iść do lekarza…
– Mamo, proszę cię! Przecież Michaś nie może zostać sam!
Poczułam się winna. Jakbym była egoistką tylko dlatego, że chciałam zadbać o siebie.
– Dobrze – szepnęłam.
I tak minął tydzień. Każdego dnia jechałam do nich rano i wracałam wieczorem do pustego mieszkania. Bolały mnie plecy, bolała głowa. Czułam się coraz bardziej przezroczysta.
W piątek wieczorem Michaś poczuł się lepiej. Usiadł na łóżku i powiedział:
– Babciu, a ty mnie kochasz?
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Bardzo cię kocham, skarbie.
Przytulił mnie mocno.
Gdy wróciła Agnieszka z Tomkiem, nawet nie spojrzeli na mnie.
– Michaś już zdrowy? – zapytała Agnieszka bez emocji.
– Tak – odpowiedziałam cicho.
– To świetnie! – Tomek nawet nie oderwał wzroku od telefonu.
Stałam chwilę w przedpokoju, czekając na jakieś „dziękuję”, na uścisk, na cokolwiek. Nic.
Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko. Cały tydzień poświęciłam dla nich wszystko – zdrowie, czas, spokój – a oni nawet nie zauważyli mojego zmęczenia.
Następnego dnia zadzwoniła sąsiadka, pani Zofia.
– Krysiu, słyszałam, że znowu opiekowałaś się wnukiem? Ty to masz serce ze złota!
Zamiast poczuć dumę, poczułam żal.
– Pani Zosiu… Czy to naprawdę jest normalne? Czy my babcie musimy zawsze być na zawołanie?
Pani Zofia westchnęła ciężko.
– Moja córka też tak robiła… A potem nawet nie zapytała, czy coś mnie boli.
Wieczorem zadzwoniła Agnieszka.
– Mamo… Możesz jutro przyjechać? Chcemy z Tomkiem wyskoczyć do kina…
Coś we mnie pękło.
– Nie mogę – powiedziałam stanowczo po raz pierwszy od lat. – Muszę odpocząć.
Zapadła cisza po drugiej stronie słuchawki.
– Ale mamo…
– Przepraszam, Agnieszko. Naprawdę nie mogę.
Rozłączyła się bez słowa „dziękuję” czy „dobranoc”.
Całą noc nie spałam. Myślałam o tym wszystkim: o latach poświęceń, o tym jak zawsze byłam „na zawołanie”, o tym jak bardzo chciałam być potrzebna… A teraz czuję się wykorzystana i niewidzialna.
Czy jestem złą matką? Złą babcią? Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych bez końca?
Patrzę w lustro i widzę zmęczoną kobietę z siwymi włosami i smutnymi oczami. Czy to jest cena miłości?
A wy? Czy też czuliście się kiedyś tak niewidzialni dla własnej rodziny? Czy naprawdę babcia musi być zawsze ostatnia w kolejce do troski?