Nie spodziewałam się, że mój były mąż tak mnie osądzi. Wszystko przez alimenty…

— Naprawdę myślisz, że te pieniądze ci się należą? — głos Pawła odbił się echem w pustym korytarzu sądu. Stałam naprzeciwko niego, ściskając w dłoni cienką teczkę z dokumentami. Moje serce waliło jak oszalałe, a dłonie drżały tak, że ledwo mogłam utrzymać papiery.

— To nie są pieniądze dla mnie, Paweł. To dla Zosi — odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że jeśli spojrzę, zobaczę w nich ten chłód, którego tak bardzo się bałam.

Paweł prychnął z pogardą. — Zosia ma wszystko, czego potrzebuje. Ty po prostu chcesz się na mnie odegrać. Jak zwykle.

Chciałam krzyknąć, że to nieprawda, że przez ostatnie dwa lata sama płaciłam za przedszkole, lekarza, ubrania i jedzenie. Że jego przelewy pojawiały się nieregularnie, a czasem wcale. Ale nie powiedziałam nic. W sądzie nie ma miejsca na emocje — tak mi powtarzała mama. Musisz być silna dla Zosi.

Kiedy wróciłam do domu, Zosia już spała. Jej drobna buzia wtulona w poduszkę była jedynym powodem, dla którego jeszcze się nie poddałam. Usiadłam na brzegu łóżka i pogłaskałam ją po włosach. — Wszystko będzie dobrze, kochanie — wyszeptałam, choć sama w to nie wierzyłam.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

— I jak było? — zapytała bez zbędnych wstępów.

— Jak zwykle. Paweł twierdzi, że chcę go oskubać. Że jestem wyrodną matką i pasożytem — odpowiedziałam z goryczą.

— Nie przejmuj się nim. On zawsze był egoistą — westchnęła mama. — Najważniejsze to Zosia. Musisz walczyć o nią.

Ale czy naprawdę walczyłam o nią? Czy może o siebie? Te pytania nie dawały mi spokoju przez kolejne dni. W pracy byłam rozkojarzona, szefowa patrzyła na mnie z coraz większym niezadowoleniem. Koleżanki szeptały za moimi plecami: „Ona znowu była na zwolnieniu”, „Podobno jej były nie płaci alimentów”.

Wieczorami siadałam w mojej małej kuchni i gotowałam dla nas coś prostego — makaron z serem, zupę pomidorową, naleśniki. Zosia uwielbiała moje naleśniki. Po kolacji tuliłyśmy się pod kocem i oglądałyśmy bajki. Przez chwilę mogłam zapomnieć o wszystkim.

Pewnego dnia Paweł przyszedł po Zosię wcześniej niż zwykle. Stał w drzwiach, ubrany w elegancki płaszcz i szalik od Hugo Bossa.

— Zosia! Tata już jest! — zawołał radośnie.

Zosia wybiegła z pokoju i rzuciła mu się na szyję.

— Cześć, tato! — pisnęła.

Patrzyłam na nich i czułam ukłucie zazdrości. Paweł zawsze potrafił być czarujący, kiedy chciał.

— Możemy porozmawiać? — zapytał nagle, kiedy Zosia pobiegła po swoją ulubioną lalkę.

Skinęłam głową i wyszliśmy na klatkę schodową.

— Słuchaj, Marta… Ja naprawdę nie mam teraz pieniędzy — zaczął cicho. — Firma ledwo zipie, a ty ciągle czegoś ode mnie żądasz.

— Ja nie żądam niczego dla siebie! — przerwałam mu ostro. — Chcę tylko, żebyś płacił tyle, ile ustalił sąd. To nie jest dużo.

— Dla ciebie może nie — syknął Paweł. — Ale ja mam nowe życie. Nową rodzinę na głowie.

Zatkało mnie. Wiedziałam o jego nowej partnerce i ich dziecku, ale nigdy nie powiedział mi tego wprost.

— Zosia też jest twoją rodziną — powiedziałam cicho.

Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem i odwrócił wzrok.

Po ich wyjściu usiadłam na podłodze w kuchni i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się winna wszystkiemu: rozwodowi, samotności Zosi, temu, że muszę prosić o pieniądze człowieka, którego kiedyś kochałam najbardziej na świecie.

Kilka dni później dostałam wezwanie do sądu na kolejną rozprawę o podwyższenie alimentów. Paweł napisał w odpowiedzi, że „matka dziecka wykorzystuje alimenty na własne potrzeby” i „utrudnia kontakty ojca z córką”.

Przeczytałam te słowa dziesięć razy. Każde kolejne bolało bardziej niż poprzednie. Czy naprawdę byłam taka zła? Czy rzeczywiście wykorzystywałam własne dziecko?

W pracy zaczęto mnie unikać. Koleżanka z biurka obok przestała ze mną rozmawiać po tym, jak zobaczyła mnie płaczącą w łazience.

Wieczorami coraz częściej zasypiałam przy stole w kuchni, z głową opartą o zimny blat. Zosia przykrywała mnie swoim kocykiem i szeptała: „Nie płacz, mamo”.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.

— Marta… Paweł mówił mi o wszystkim. Wiem, że jest ciężko… Ale może spróbujcie się dogadać? Dla Zosi?

— Próbuję! — wybuchłam. — Ale on mnie nienawidzi! Myśli tylko o sobie!

Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam się osaczona ze wszystkich stron: przez byłego męża, przez jego rodzinę, przez własne wyrzuty sumienia.

W końcu nadszedł dzień rozprawy. Siedziałam na ławce przed salą sądową i patrzyłam na ludzi wokół: kobiety takie jak ja, mężczyzn z teczkami pełnymi dokumentów, dzieci skulone przy matkach.

Kiedy weszliśmy do środka, sędzina spojrzała na mnie surowo.

— Proszę powiedzieć, dlaczego domaga się pani podwyższenia alimentów?

Zebrałam całą odwagę i zaczęłam mówić: o rachunkach za przedszkole, o lekach na astmę Zosi, o tym, jak trudno jest utrzymać dziecko za 600 zł miesięcznie.

Paweł patrzył na mnie z pogardą przez całą rozprawę. Kiedy skończyłam mówić, rzucił tylko:

— Ona chce mnie zniszczyć finansowo. To zemsta za rozwód.

Sędzina spojrzała na niego chłodno:

— Proszę pamiętać, że alimenty są dla dziecka, nie dla byłej żony.

Po wyjściu z sali Paweł minął mnie bez słowa. Wróciłam do domu wyczerpana psychicznie i fizycznie. Zosia czekała na mnie z rysunkiem: „Mama i ja pod tęczą”.

Przytuliłam ją mocno i pomyślałam: czy naprawdę jestem złą matką? Czy walcząc o sprawiedliwość dla mojego dziecka muszę być aż tak samotna?

Może ktoś z was też to przeżywa? Czy naprawdę musimy wybierać między godnością a bezpieczeństwem naszych dzieci?