Wykopany dziadek: Jak Witek przywrócił babci Teodorze chęć do życia

— Po co wy tu przyjechaliście? — głos babci Teodory był suchy jak stary chleb, a jej spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Stałem w progu jej kuchni, trzymając w rękach torbę z ciastem drożdżowym, które mama piekła przez pół nocy. Tata Paweł próbował rozładować napięcie: — Mamo, przecież wakacje się zaczęły. Witek chciał spędzić trochę czasu na wsi, a my… — Nie musisz mi tłumaczyć — przerwała mu babcia. — Wiem, że chcecie mieć święty spokój w mieście.

Mama Larysa spojrzała na mnie przepraszająco. Wiedziałem, że nie chodzi tylko o mnie. Od śmierci dziadka Stefana babcia była jak cień samej siebie. Przestała dbać o ogród, nie piekła już swoich słynnych serników, a jej dom pachniał kurzem i samotnością. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu, jedząc kiełbasę i ciasto, które smakowało jak wspomnienie lepszych czasów.

Kiedy rodzice wyjechali, zostałem z babcią sam na sam. Przez pierwsze dni nie odzywała się prawie wcale. Rano wychodziła na ganek z kubkiem herbaty i patrzyła w dal, jakby czekała na kogoś, kto nigdy nie wróci. Ja błąkałem się po podwórku, zaglądałem do stodoły, próbowałem rozmawiać z kotem Bazylim. Wieczorami słyszałem, jak babcia płacze za ścianą.

Pewnego dnia, kiedy deszcz bębnił o dach, zebrałem się na odwagę i zapytałem:
— Babciu, dlaczego już nie chodzisz na cmentarz do dziadka?
Zamilkła na chwilę, a potem wyszeptała:
— Bo nie mam już po co. On mnie zostawił.
— Ale przecież nie chciał…
— Nie rozumiesz, Witku. Nie wszystko jest takie proste.

Nie dawało mi to spokoju. Zacząłem grzebać w starych albumach i szufladach. Znalazłem listy dziadka Stefana do babci z czasów, kiedy byli młodzi. Pisał o marzeniach o własnym gospodarstwie, o dzieciach i o tym, że nigdy jej nie zostawi. Znalazłem też zdjęcie — dziadek z łopatą, uśmiechnięty, obok świeżo wykopanego dołu pod jabłoń.

Wtedy przyszło mi do głowy coś szalonego. Może jeśli znajdę coś z przeszłości dziadka, babcia odzyska choć odrobinę radości? Następnego dnia rano wziąłem starą łopatę i poszedłem pod jabłoń. Zacząłem kopać tam, gdzie na zdjęciu stał dziadek. Ziemia była twarda i pachniała wilgocią. Po godzinie natrafiłem na coś twardego — metalową puszkę owiniętą w ceratę.

Z bijącym sercem zaniosłem ją babci.
— Co to jest? — zapytała nieufnie.
— Znalazłem pod jabłonią. Tam, gdzie dziadek kiedyś coś zakopał.
Babcia przez chwilę patrzyła na puszkę jak na przeklęty przedmiot. W końcu otworzyła ją drżącymi rękami. W środku były stare monety, kilka zdjęć i list.

Babcia czytała go długo w milczeniu. Potem łzy popłynęły jej po policzkach.
— To był list do mnie… Stefan napisał go tuż przed śmiercią. Bał się, że nie zdąży mi powiedzieć wszystkiego…
Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem.
— Babciu…
— On mnie naprawdę kochał — wyszeptała. — A ja przez tyle lat byłam na niego zła…

Od tego dnia coś się zmieniło. Babcia zaczęła częściej się uśmiechać. Razem poszliśmy na cmentarz — pierwszy raz od dwóch lat. Posprzątaliśmy grób dziadka Stefana, zapaliliśmy znicz i babcia opowiedziała mi historię ich miłości: jak poznali się na zabawie wiejskiej, jak uciekli przed wojną do miasta i jak wrócili tuż po niej, żeby zacząć wszystko od nowa.

Wieczorami babcia zaczęła piec serniki i zapraszać sąsiadki na herbatę. Ogród znów rozkwitł kolorami. Ja nauczyłem się od niej robić kompot z wiśni i łatać dziury w płocie. Czułem się potrzebny — pierwszy raz od dawna.

Pod koniec wakacji przyjechali rodzice. Mama nie mogła uwierzyć własnym oczom:
— Mamo! Ty się śmiejesz!
Babcia tylko wzruszyła ramionami:
— A czemu miałabym nie?
Tata spojrzał na mnie z dumą:
— Witek, chyba uratowałeś babcię.

Dziś wiem, że czasem wystarczy jeden gest, jedno odkrycie z przeszłości, żeby odmienić czyjeś życie. Czy można naprawdę pogodzić się ze stratą? Czy wystarczy otworzyć stare rany, by pozwolić im się zagoić? Może każdy z nas ma gdzieś zakopany swój własny „skarb”, który czeka na odkrycie.