Tulipany z bazaru i cisza w nocy: Historia utraconego zaufania

– Naprawdę? Tulipany z bazaru? – pomyślałam, patrząc na wiązankę, którą Marek położył na stole. Były trochę zwiędłe, a ich kolory – wyblakłe, jakby ktoś próbował je ożywić, ale nie miał już siły. Mimo to uśmiechnęłam się i podziękowałam, bo przecież to moje 55. urodziny, a on przyniósł też butelkę czerwonego wina. Przez chwilę miałam nadzieję, że spędzimy ten wieczór razem, jak kiedyś – śmiejąc się, wspominając stare czasy, może nawet tańcząc w kuchni do radia.

Ale Marek tylko westchnął, rzucił kurtkę na krzesło i powiedział: – Głowa mnie boli, muszę popracować. – Zamknął się w swoim gabinecie i nie wyszedł aż do północy. Siedziałam sama przy stole, patrząc na tulipany i zastanawiając się, kiedy ostatni raz naprawdę rozmawialiśmy. Kiedy ostatni raz spojrzał na mnie tak, jak dawniej – z czułością, z zainteresowaniem.

Następnego dnia rano Marek był już ubrany do wyjścia, zanim zdążyłam zejść do kuchni. – Zostanę dziś u Tomka, mamy dużo pracy – rzucił przez ramię, nawet na mnie nie patrząc. Chciałam zapytać, czy wszystko w porządku, czy coś się stało, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego tylko skinęłam głową i patrzyłam, jak zamyka za sobą drzwi.

Przez kolejne dni wracał coraz później. Czasem nie wracał wcale. W domu panowała cisza – taka gęsta i ciężka, że aż bolało mnie serce. Próbowałam zająć się czymkolwiek: prasowaniem, gotowaniem, czytaniem książek. Ale wszystko wydawało się bez sensu. Nawet nasz kot, Feliks, przestał wskakiwać mi na kolana wieczorami – jakby wyczuwał napięcie unoszące się w powietrzu.

Pewnego popołudnia postanowiłam wyjść na spacer do centrum handlowego. Potrzebowałam ludzi, światła, gwaru – czegokolwiek, co zagłuszyłoby moje myśli. Przechadzałam się między sklepami bez celu, aż nagle zobaczyłam Marka. Stał przy kawiarni z kobietą – młodszą ode mnie o co najmniej dwadzieścia lat. Śmiała się głośno, a on patrzył na nią z takim zachwytem, jakiego nie widziałam w jego oczach od lat.

Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko koleżanka z pracy albo dawna znajoma. Ale kiedy Marek pochylił się i pocałował ją w policzek – tak delikatnie, tak czule – wszystko stało się jasne. Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

Nie wiem, jak długo stałam za filarem i patrzyłam na nich. W końcu odwróciłam się i wyszłam na parking. Wsiadłam do samochodu i przez kilka minut tylko siedziałam w ciszy. Łzy spływały mi po policzkach, ale nie potrafiłam ich powstrzymać.

Wieczorem Marek wrócił do domu późno. Siedziałam przy stole z kubkiem herbaty i czekałam na niego. Kiedy wszedł do kuchni, spojrzał na mnie zdziwiony.

– Coś się stało? – zapytał.

– Widziałam cię dzisiaj w centrum – powiedziałam cicho.

Zamarł. Przez chwilę milczał, potem westchnął i usiadł naprzeciwko mnie.

– To nie tak miało być… – zaczął.

– Jak miało być? – przerwałam mu. – Miałeś mnie okłamywać jeszcze przez kilka miesięcy? Udawać, że wszystko jest w porządku?

Marek spuścił wzrok.

– Nie wiem… Po prostu… Zgubiliśmy się gdzieś po drodze. Ty masz swoje życie, ja swoje…

– Ja mam swoje życie? – powtórzyłam z goryczą. – Moje życie to byłeś ty! Nasz dom! Nasza rodzina!

Cisza między nami była jeszcze cięższa niż wcześniej. W końcu Marek wstał i wyszedł z kuchni bez słowa.

Przez kolejne dni unikaliśmy się nawzajem. Marek coraz częściej nocował poza domem. Ja próbowałam znaleźć sens w codzienności: dzwoniłam do córki Ani, ale ona była zajęta pracą i własną rodziną; spotykałam się z sąsiadką Ewą na kawie, ale rozmowy były powierzchowne i nie dawały ukojenia.

Pewnej nocy obudziłam się nagle – było zupełnie cicho. Spojrzałam na puste miejsce obok siebie w łóżku i poczułam ogromną samotność. Przypomniały mi się wszystkie wspólne chwile: wakacje nad morzem w Jastarni, święta u teściowej w Krakowie, pierwsze mieszkanie na Pradze… Gdzie to wszystko się podziało? Kiedy przestaliśmy być dla siebie ważni?

Zaczęłam analizować każdy szczegół ostatnich miesięcy: jego zmęczenie po pracy, unikanie rozmów o przyszłości, coraz rzadsze gesty czułości. Może powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Może mogłam coś zrobić inaczej?

W końcu zebrałam się na odwagę i zaproponowałam Markowi rozmowę.

– Musimy zdecydować, co dalej – powiedziałam spokojnie. – Nie mogę żyć w zawieszeniu.

Marek długo milczał.

– Przepraszam cię… Nie chciałem cię skrzywdzić. Ale nie potrafię już wrócić do tego, co było.

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Ale jednocześnie poczułam ulgę – przynajmniej wiedziałam już na czym stoję.

Dziś siedzę przy tym samym stole co wtedy, patrzę na zwiędłe tulipany i zastanawiam się nad swoim życiem. Czy można odbudować siebie po tylu latach wspólnego życia? Czy samotność jest karą czy szansą na nowy początek?

Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co było dla nas wszystkim… żeby odnaleźć siebie na nowo? Co wy byście zrobili na moim miejscu?