Nieoczekiwane macierzyństwo: Historia Nory i małego Eryka

— Nora, proszę, tylko na chwilę… — głos Anny drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w moim przedpokoju z małym Erykiem na rękach. Chłopiec miał może cztery lata, chudy jak patyk, z wielkimi oczami, które patrzyły na mnie z niepokojem. — Muszę coś załatwić, wrócę za godzinę. Obiecuję.

Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć. Anna zostawiła syna i wybiegła na klatkę schodową, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z dzieckiem, które nie znało mnie prawie wcale. Słyszałam tylko cichy szloch za ścianą i krople deszczu uderzające o parapet. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta godzina zamieni się w całe życie.

Przez pierwsze dni Eryk był cichy, zamknięty w sobie. Siedział przy stole w kuchni, bawił się kawałkiem sznurka i patrzył przez okno. Dzwoniłam do Anny, pisałam wiadomości — bez odpowiedzi. Zgłosiłam sprawę na policję, ale nikt nie wiedział, gdzie się podziała. Sąsiedzi mówili tylko: „Zawsze była dziwna”, „Może uciekła od problemów”.

Miałam sześćdziesiąt pięć lat i całe życie byłam sama. Mąż zmarł dziesięć lat temu, dzieci nie mieliśmy. Pracowałam jako bibliotekarka w małym miasteczku pod Poznaniem. Moje dni były spokojne, przewidywalne — kawa rano, książka wieczorem, rozmowy z sąsiadami na klatce schodowej. Nigdy nie myślałam o tym, żeby zostać matką. A jednak los zdecydował inaczej.

Pierwszy przełom nastąpił po tygodniu. Eryk obudził się w nocy z płaczem. Przyszedł do mojego pokoju i wtulił się we mnie tak mocno, jakby bał się, że też zniknę. — Nie odchodź — wyszeptał przez łzy. Poczułam wtedy coś, czego nie czułam od lat — odpowiedzialność i dziwną czułość.

Zaczęliśmy budować naszą codzienność od nowa. Rano razem robiliśmy śniadanie — Eryk uwielbiał jajecznicę z pomidorami. Po południu chodziliśmy do parku karmić gołębie. Wieczorami czytałam mu bajki — najczęściej „Plastusiowy pamiętnik”, bo śmiał się wtedy najgłośniej.

Nie było łatwo. Urzędnicy z opieki społecznej przychodzili co tydzień, zadawali pytania, patrzyli podejrzliwie na moje siwe włosy i zmarszczki wokół oczu. — Czy pani zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności? — pytała pani Kowalska z MOPS-u. — Dziecko potrzebuje młodej energii.

Czułam się oceniana, jakby moje lata były przeszkodą nie do pokonania. Ale patrząc na Eryka, wiedziałam, że nie mogę go oddać do domu dziecka. On już raz został porzucony.

Najtrudniejsze były rozmowy z rodziną. Moja siostra Barbara nie mogła tego zrozumieć:
— Nora, oszalałaś? W tym wieku? Przecież ledwo wiążesz koniec z końcem!
— Basia, on nie ma nikogo…
— Ale ty też nie jesteś niezniszczalna!

Płakałam po tych rozmowach. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej, ale Eryk był przy mnie. To on przynosił mi rysunki z serduszkami i pisał „kocham cię” koślawymi literkami.

Po kilku miesiącach Anna oficjalnie zrzekła się praw rodzicielskich. Zostałam rodziną zastępczą dla Eryka. To był moment przełomowy — poczułam dumę i strach jednocześnie.

Z czasem nasze życie zaczęło nabierać barw. Eryk poszedł do przedszkola, zaprzyjaźnił się z Kubą i Zosią z sąsiedztwa. Ja wróciłam do pracy w bibliotece na pół etatu — dzieciaki uwielbiały słuchać moich opowieści o smokach i rycerzach.

Ale los nie przestawał mnie testować. Po dwóch latach zachorowałam na zapalenie płuc. Leżałam w szpitalu przez trzy tygodnie. Bałam się o Eryka bardziej niż o siebie. Na szczęście sąsiedzi pomogli — pani Jadwiga gotowała obiady, pan Marek odbierał Eryka z przedszkola.

Po powrocie do domu Eryk przytulił się do mnie i powiedział:
— Bałem się, że już nie wrócisz.
— Już zawsze będę przy tobie — obiecałam mu wtedy.

Z czasem zaczęliśmy przyjmować pod nasz dach inne dzieci w potrzebie — Marysię uciekającą przed przemocą w domu, bliźniaków Tomka i Pawła po śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Nasz dom stał się miejscem schronienia dla tych, którzy najbardziej tego potrzebowali.

Każde dziecko przynosiło ze sobą własny ból i własną historię. Były łzy, krzyki w nocy, czasem gniew i bunt. Ale były też uśmiechy, pierwsze sukcesy w szkole, wspólne pieczenie pierników na święta.

Dziś mam siedemdziesiąt lat i wiem jedno: nigdy nie jest za późno na miłość ani na to, by stać się rodziną dla kogoś innego. Czasem los stawia przed nami wyzwania, których się boimy — ale to właśnie one czynią nasze życie pełnym.

Patrzę na Eryka — już nastolatka — i widzę w jego oczach wdzięczność i siłę. Czy gdyby Anna wtedy nie zapukała do moich drzwi, moje życie byłoby szczęśliwsze? A może właśnie to była moja droga? Czy naprawdę jesteśmy w stanie przewidzieć, co nas uszczęśliwi?

Może czasem warto otworzyć drzwi nawet wtedy, gdy boimy się tego, co znajdziemy po drugiej stronie…