Dwadzieścia lat kłamstw: Jeden telefon, który zburzył mój świat

– Halo? – mój głos drżał, kiedy odebrałam telefon. Była sobota, godzina 18:12, właśnie kończyłam kroić marchewkę do rosołu. Zwykły dzień, zwykłe popołudnie. Po drugiej stronie cisza, a potem kobiecy głos, nieznajomy, ale pewny siebie.

– Czy mogę rozmawiać z panem Ivanem Nowakiem?

Zamarłam. Ivan był właśnie w sklepie po pieczywo. – Przepraszam, mąż wyszedł na chwilę. Czy mogę przekazać?

– To ważne. Proszę mu powiedzieć, że dzwoniła Aneta. I że dzieci czekają na niego w domu.

Dzieci? W domu? Przecież nasze dzieci są już dorosłe i studiują w Krakowie. Zanim zdążyłam zapytać o więcej, połączenie zostało przerwane. Stałam przez chwilę z telefonem przy uchu, czując jak świat wokół mnie zaczyna się chwiać.

Kiedy Ivan wrócił, patrzyłam na niego inaczej. Jego uśmiech wydawał się sztuczny, ruchy nerwowe. – Coś się stało? – zapytał, widząc moją minę.

– Dzwoniła jakaś Aneta. Powiedziała, że dzieci czekają na ciebie w domu.

Zbladł. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w jego oczach strach. – To pewnie pomyłka – rzucił szybko i odwrócił się do kuchni, ale już wiedziałam. Coś było nie tak.

Przez kolejne dni obserwowałam go uważniej. Zaczął częściej wychodzić z domu, odbierał telefony na balkonie, a kiedy wracał późno, tłumaczył się korkami lub spotkaniami w pracy. Zawsze był taki przewidywalny, taki… zwyczajny. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłby mieć tajemnice.

Nie spałam po nocach. W głowie kłębiły mi się pytania: Kim jest Aneta? Jakie dzieci? Czy przez dwadzieścia lat żyłam w kłamstwie?

W końcu nie wytrzymałam. Przeszukałam jego szuflady, torbę do pracy, nawet kieszenie płaszcza. Znalazłam tylko jeden ślad – paragon z kwiaciarni w Piasecznie i kartkę z napisem „Dla Ani i dzieci – tata”.

Serce waliło mi jak młotem. Zebrałam się na odwagę i postanowiłam pojechać do Piaseczna pod adres z paragonu.

Stałam pod blokiem z kartką w ręku, czując się jak intruz we własnym życiu. Zadzwoniłam domofonem.

– Tak? – odezwała się kobieta.

– Dzień dobry… Czy mogę rozmawiać z Anetą?

Drzwi otworzyły się bez słowa. Weszłam na trzecie piętro i zobaczyłam ją – młodszą ode mnie o dziesięć lat, z dwójką dzieci bawiących się na dywanie.

– Pani jest żoną Ivana? – zapytała cicho.

Nie musiałam odpowiadać. Wiedziała.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.

– On powiedział mi, że jest rozwiedziony – zaczęła Aneta drżącym głosem. – Że ma dorosłe dzieci z pierwszego małżeństwa, ale że to już przeszłość.

Poczułam się jak bohaterka taniego serialu. Przez dwadzieścia lat byłam żoną, matką, powierniczką… a on prowadził drugie życie kilkanaście kilometrów dalej.

Wróciłam do domu jak w transie. Ivan czekał na mnie w salonie.

– Gdzie byłaś? Martwiłem się!

– W Piasecznie. U Anety i twoich dzieci.

Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że zemdleje.

– Przepraszam… – wyszeptał w końcu. – Nie chciałem cię skrzywdzić.

– Nie chciałeś? Przez dwadzieścia lat żyliśmy razem! Jak mogłeś?

Zaczął tłumaczyć się banałami: że to przypadek, że nie planował, że nie potrafił wybrać… Słuchałam go jak przez mgłę. Każde słowo bolało bardziej niż poprzednie.

Następne tygodnie były piekłem. Dzieci nie chciały ze mną rozmawiać – obwiniały mnie za rozpad rodziny, choć to nie ja zdradziłam. Sąsiedzi szeptali za moimi plecami, a ja czułam się coraz bardziej samotna.

Mama powtarzała: „Musisz być silna dla siebie”. Ale jak być silną, kiedy wszystko, co znałaś i kochałaś, okazało się kłamstwem?

Pewnej nocy usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam pisać list do Ivana:

„Nie wiem, kim jesteś naprawdę. Nie wiem nawet, kim ja jestem bez ciebie. Ale wiem jedno: zasługuję na prawdę i szacunek.”

Nie wysłałam tego listu. Schowałam go do szuflady razem ze wszystkimi wspomnieniami naszego życia.

Dziś mija pół roku od tamtego telefonu. Ivan mieszka teraz z Anetą i dziećmi. Ja próbuję poukładać swoje życie na nowo – nauczyć się ufać sobie i innym ludziom.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę można przeoczyć tyle znaków? Czy miłość rzeczywiście tak bardzo zaślepia?

A wy… czy kiedykolwiek byliście tak ślepi na prawdę jak ja? Czy można jeszcze zaufać po czymś takim?