Cztery ściany i cisza: Kiedy mój mąż zniknął, a ja zostałam sama – opowieść o samotności w małżeństwie
– Znowu wróciłeś tak późno? – zapytałam, nie odrywając wzroku od zlewu pełnego naczyń. Woda była już zimna, a moje ręce drżały nie tylko z chłodu.
Marek rzucił klucze na komodę i bez słowa przeszedł do salonu. Słyszałam, jak siada na kanapie i włącza telewizor. Dźwięk wiadomości zagłuszył ciszę, która od miesięcy była naszym najwierniejszym towarzyszem.
Pamiętam, jak kiedyś śmialiśmy się razem z byle powodu. Marek opowiadał mi o pracy, ja dzieliłam się plotkami z osiedla. Teraz każde z nas żyło za swoją niewidzialną szybą. On – zamknięty w świecie zmęczenia i wiecznego braku czasu. Ja – w świecie obowiązków, które nigdy się nie kończą.
– Mamo, gdzie są moje spodnie? – krzyknął Kuba z pokoju.
– W szafie, na drugiej półce! – odpowiedziałam automatycznie, wycierając ręce o fartuch.
Kuba ma trzynaście lat i coraz częściej zamyka się w swoim pokoju. Zosia, nasza młodsza córka, jeszcze czasem przychodzi się przytulić, ale coraz częściej widzę w jej oczach niepokój. Dzieci czują wszystko – nawet to, czego nie potrafimy nazwać.
Wieczorem usiadłam przy stole z kubkiem herbaty. Marek spał już na kanapie, chrapiąc cicho. Przez chwilę patrzyłam na niego i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę. Nie o rachunkach, nie o szkole dzieci, nie o zakupach. O nas.
Wtedy zadzwoniła moja mama.
– Aniu, wszystko w porządku? – zapytała cicho.
– Tak, mamo. Wszystko dobrze – skłamałam, bo przecież nie chciałam jej martwić.
Ale nic nie było dobrze. Czułam się jak duch we własnym domu. Każdy dzień był taki sam: praca, zakupy, obiad, pranie, lekcje z dziećmi. Marek coraz częściej znikał – czasem mówił, że zostaje dłużej w pracy, czasem po prostu wychodził bez słowa. Zaczęłam podejrzewać najgorsze.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały obce buty. Serce mi zamarło. Weszłam do salonu i zobaczyłam Marka rozmawiającego z jakąś kobietą. Była młoda, elegancka, uśmiechała się do niego tak, jak ja kiedyś potrafiłam.
– Aniu… To jest tylko koleżanka z pracy – powiedział szybko Marek, widząc moją minę.
Nie odpowiedziałam. Po prostu wyszłam do kuchni i zamknęłam za sobą drzwi. Słyszałam ich śmiech przez ścianę. Poczułam się niewidzialna.
Od tamtej pory Marek coraz rzadziej bywał w domu. Zaczął nocować u „kolegi”, wracał nad ranem albo wcale. Dzieci pytały: „Gdzie tata?”, a ja nie umiałam odpowiedzieć.
Pewnej nocy usiadłam na podłodze w łazience i płakałam tak cicho, żeby nikt nie usłyszał. W lustrze zobaczyłam kobietę zmęczoną, zgaszoną, której życie przecieka przez palce.
Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego wieczoru notowałam swoje myśli:
„Dziś znów byłam sama przy kolacji. Kuba nie chciał rozmawiać, Zosia płakała bez powodu. Marek nie wrócił na noc.”
„Czuję się jak mebel w tym domu. Nikt mnie nie widzi.”
„Czy to już koniec? Czy można jeszcze coś uratować?”
W pracy koleżanki pytały:
– Aniu, czemu jesteś taka smutna?
Uśmiechałam się sztucznie i mówiłam: „Zmęczenie”. Ale prawda była taka, że czułam się martwa w środku.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie teściowa:
– Aniu, co się dzieje z Markiem? Nie odbiera telefonów.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież nawet ja nie wiedziałam już nic o własnym mężu.
W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam Marka prosto w oczy:
– Czy ty mnie jeszcze kochasz?
Spojrzał na mnie obojętnie:
– Nie wiem… Chyba już nie.
To był moment, kiedy coś we mnie pękło. Przestałam walczyć o kogoś, kto już dawno przestał walczyć o nas.
Zaczęły się rozmowy o rozwodzie. Dzieci płakały nocami. Mama przyjeżdżała częściej, żeby mi pomóc. Czułam się winna – wobec dzieci, wobec siebie samej. Czy mogłam zrobić coś inaczej?
W pewien sobotni poranek spakowałam rzeczy Marka do walizki i postawiłam ją pod drzwiami. Kiedy wrócił wieczorem, spojrzał na mnie zdziwiony.
– To już koniec? – zapytał cicho.
– Tak… To już koniec – odpowiedziałam drżącym głosem.
Po jego wyjściu długo siedziałam na podłodze w pustym salonie. Cisza była inna niż dotąd – ciężka, ale pełna nadziei na coś nowego.
Dziś uczę się żyć na nowo. Każdego dnia próbuję odnaleźć siebie sprzed lat – tę Anię, która potrafiła się śmiać i marzyć. Dzieci powoli przyzwyczajają się do nowej rzeczywistości. Czasem jest trudno, ale wiem jedno: lepiej być samą niż samotną wśród bliskich.
Czy naprawdę musimy udawać przed światem, że wszystko jest dobrze? Ile kobiet jeszcze milczy za zamkniętymi drzwiami swoich domów? Może czas zacząć mówić głośno o samotności w małżeństwie…