Beznadziejna rola: Opowieść o życiu w klatce cudzych oczekiwań
– Magda, czy ty naprawdę zamierzasz podać na obiad tylko rosół i schabowe? – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy blacie, dłonie mi się trzęsły, a w gardle rosła gula. – U nas w domu zawsze były trzy dania i kompot.
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w parujący garnek, próbując nie rozpłakać się na oczach tej kobiety, która od pierwszego dnia po ślubie dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająca. Że nie jestem „ich”.
Marek, mój mąż, siedział w salonie z ojcem i bratem. Słyszał wszystko, ale nie zareagował. Jak zwykle. Przez chwilę miałam nadzieję, że wejdzie do kuchni i powie matce, żeby dała mi spokój. Ale nie. W tej rodzinie kobieta miała znać swoje miejsce.
Pamiętam dzień naszego ślubu. Byłam szczęśliwa, choć już wtedy czułam niepokój. Mama ostrzegała mnie: „Magda, oni są inni. Tam wszystko musi być po ich myśli”. Nie słuchałam. Kochałam Marka i wierzyłam, że razem stworzymy własny świat. Naiwna.
Pierwsze miesiące po ślubie były jak życie w cudzym domu na cudzych zasadach. Teściowa codziennie komentowała mój wygląd:
– Znowu ta sukienka? Nie masz nic elegantszego?
Albo:
– Moja córka zawsze dbała o siebie. Ty powinnaś się od niej uczyć.
Nie miałam siły się bronić. Marek powtarzał: „Nie przejmuj się, mama taka już jest”. Ale to nie była odpowiedź. To była ucieczka.
Z czasem zaczęłam się wycofywać. Przestałam zapraszać znajomych, bo zawsze kończyło się to awanturą:
– Po co ci te koleżanki? Lepiej zajmij się domem – rzucała teściowa.
Marek milczał. Zaczęłam czuć się jak cień samej siebie.
Najgorsze przyszło, gdy zaszłam w ciążę. Wszyscy byli zachwyceni – ale tylko do momentu, gdy okazało się, że to dziewczynka.
– Szkoda, że nie chłopak – westchnął teść przy stole.
Teściowa dodała:
– No cóż, może następnym razem się uda.
Czułam się winna. Jakby płeć dziecka była moją porażką. Marek tylko wzruszył ramionami.
Po porodzie było jeszcze gorzej. Teściowa wtrącała się we wszystko: jak karmię, jak przewijam, jak ubieram małą Zosię.
– Ty nic nie umiesz zrobić dobrze – powtarzała.
Pewnego dnia usłyszałam przez drzwi rozmowę Marka z matką:
– Ona jest taka słaba, nie radzi sobie – mówiła teściowa.
– Daj jej czas – odpowiedział Marek cicho.
– Czas? Ile jeszcze będziemy na nią patrzeć? Może trzeba było znaleźć mu kogoś lepszego…
Poczułam się jak przedmiot. Jakby moje życie było spektaklem dla innych, a ja miałam tylko grać wyznaczoną rolę.
Zaczęły się kłopoty ze zdrowiem. Bezsenność, bóle głowy, ataki paniki. Lekarz powiedział: „To nerwica”. Przepisał tabletki i zalecił odpoczynek. Ale jak odpocząć w domu, gdzie każdy dzień to walka o oddech?
Próbowałam rozmawiać z Markiem:
– Marek, ja tak nie mogę… Czuję się tu obco. Twoja mama mnie niszczy.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem:
– Przesadzasz. Ona chce dobrze. Po prostu musisz się przyzwyczaić.
Przyzwyczaić? Do życia w klatce?
Zosia rosła, a ja coraz bardziej zamykałam się w sobie. Czasem patrzyłam na nią i myślałam: „Nie chcę, żebyś kiedyś czuła się tak jak ja”.
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja mama:
– Magda, co się z tobą dzieje? Nie dzwonisz, nie przyjeżdżasz…
Zacisnęłam zęby:
– Wszystko w porządku, mamo.
Ale ona wiedziała swoje:
– Przyjedź do nas na kilka dni. Odpoczniesz.
Nie mogłam. Teściowa już wcześniej powiedziała:
– U nas kobieta nie zostawia domu na pastwę losu.
Czułam się uwięziona między lojalnością wobec własnej rodziny a obowiązkami wobec nowej.
W końcu przyszedł dzień przesilenia. Zosia miała gorączkę, a teściowa zaczęła mnie oskarżać:
– To twoja wina! Nie umiesz zadbać o dziecko!
Wybuchłam:
– Dość! To moje dziecko i będę je wychowywać po swojemu!
Wszyscy zamilkli. Nawet Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
Teściowa wyszła z kuchni trzaskając drzwiami. Marek podszedł do mnie:
– Co ty wyprawiasz? Chcesz wojny?
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Chcę tylko być sobą.
Tego wieczoru spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców z Zosią. Mama przytuliła mnie mocno:
– Wiedziałam, że kiedyś znajdziesz w sobie siłę.
Przez kilka tygodni mieszkałyśmy u moich rodziców. Marek dzwonił codziennie:
– Wróć do domu…
Ale ja już wiedziałam, że ten dom nigdy nie był mój.
Zaczęłam chodzić na terapię. Powoli odzyskiwałam siebie. Zosia śmiała się coraz częściej – jakby czuła ulgę razem ze mną.
Po kilku miesiącach Marek przyszedł do nas sam:
– Magda… Przepraszam. Nie wiedziałem, że aż tak cierpisz.
Spojrzałam na niego spokojnie:
– Musisz wybrać: albo będziemy rodziną na własnych zasadach, albo wracam do życia bez ciebie.
Zgodził się na terapię dla par. To był trudny proces – pełen łez i kłótni – ale pierwszy raz poczułam, że ktoś mnie słucha.
Dziś mieszkamy osobno od jego rodziców. Zosia ma już pięć lat i jest szczęśliwym dzieckiem. Ja uczę się stawiać granice i mówić „nie”.
Czasem wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: ile kobiet w Polsce żyje w klatce cudzych oczekiwań? Ile z nas boi się zawalczyć o siebie?