Dlaczego On Ciągle Porównuje Mnie do Swojej Byłej Żony?

– Zobacz, jak Ania zawsze dbała o porządek w kuchni – powiedział Marek, odkładając talerz na blat i nawet nie patrząc mi w oczy. Jego matka, pani Jadwiga, siedziała przy stole z zaciśniętymi ustami, obserwując mnie spod przymrużonych powiek. Czułam, jak moje policzki płoną. Znowu. Znowu ta sama rozmowa, ten sam ton, te same porównania.

W środku krzyczałam. „Dlaczego ciągle musisz mnie do niej porównywać? Czy nie widzisz, że jestem kimś innym? Że mam swoje życie, swoje nawyki, swoje serce?” Ale na głos powiedziałam tylko:

– Postaram się następnym razem – i odwróciłam się do zlewu, żeby nie widzieli łez.

Nie wiem, kiedy zaczęłam się gubić. Może wtedy, gdy Marek po raz pierwszy wspomniał o Ani – swojej byłej żonie – przy kolacji z jego rodziną. „Ania zawsze robiła najlepszy sernik na święta” – powiedział wtedy jego ojciec. Wszyscy się uśmiechnęli, a ja poczułam się jak intruz w ich świecie wspomnień.

Przez pierwsze miesiące naszego małżeństwa starałam się nie zwracać na to uwagi. Myślałam: „To minie. Muszą się przyzwyczaić. W końcu jestem nowa.” Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się niewidzialna. Każdy mój gest był oceniany przez pryzmat Ani. Nawet kiedy kupiłam nową zasłonę do salonu, Marek rzucił:

– Ania wolała jaśniejsze kolory.

Zaciskałam zęby i milczałam. Nie chciałam wywoływać kłótni. Przecież wiedziałam, że Marek miał trudne rozstanie. Że jego rodzina była bardzo związana z Anią. Ale czy to znaczyło, że ja mam być tylko jej cieniem?

Najgorzej było podczas niedzielnych obiadów u teściowej. Pani Jadwiga zawsze patrzyła na mnie z góry, jakby czekała na moje potknięcie.

– Wiesz, Ania zawsze sama robiła pierogi – powiedziała pewnego razu, kiedy przyniosłam gotowe z bazarku.

– Tak, wiem – odpowiedziałam cicho.

Marek siedział obok i nawet nie próbował mnie wesprzeć. Czasem miałam wrażenie, że on sam nie wie, czego chce. Że utknął gdzieś pomiędzy przeszłością a teraźniejszością.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Siedzieliśmy razem w salonie, oglądając telewizję. On przeglądał telefon, ja udawałam zainteresowanie programem.

– Marek – zaczęłam niepewnie – czy ty naprawdę chcesz być ze mną? Czy tylko próbujesz odzyskać to, co miałeś z Anią?

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– O co ci chodzi?

– O to, że ciągle mnie do niej porównujesz. Wiesz, jak to boli?

Wzruszył ramionami.

– Przesadzasz. Po prostu czasem wspominam.

– Nie! Ty nie wspominasz. Ty żyjesz jej życiem! Każda rzecz, którą robię, jest oceniana przez pryzmat tego, jaka była Ania!

Zamilkł na chwilę. Widziałam w jego oczach cień złości.

– Może gdybyś bardziej się starała…

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Wstałam i wyszłam z pokoju. Zamknęłam się w łazience i pozwoliłam sobie na płacz. Czułam się jak dziecko, które nigdy nie dorasta do oczekiwań rodziców.

Zaczęłam analizować każdy swój ruch. Czy dobrze gotuję? Czy wystarczająco dbam o dom? Czy jestem wystarczająco miła dla jego rodziny? Zaczęłam tracić siebie. Przestałam spotykać się z przyjaciółkami – bo przecież Ania była zawsze w domu. Przestałam chodzić na jogę – bo Ania nie miała takich fanaberii.

Moja mama zauważyła zmianę we mnie.

– Kasiu, co się dzieje? – zapytała pewnego dnia przez telefon.

Chciałam jej powiedzieć wszystko, ale bałam się jej rozczarować.

– Nic… Po prostu dużo pracy.

Ale ona znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

– Nie pozwól nikomu zgasić swojego światła – powiedziała cicho.

Te słowa wracały do mnie przez kolejne tygodnie. Zaczęłam zadawać sobie pytania: Kim jestem? Czego chcę? Czy naprawdę chcę żyć w cieniu czyichś wspomnień?

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę Marka z jego matką przez telefon:

– Mamo, ja wiem… Ale Kasia to nie Ania… Tak, wiem… Ale ona się stara…

Zamarłam w progu kuchni. Poczułam ulgę i jednocześnie ból. Ulgę, bo Marek w końcu to zauważył. Ból – bo musiał tłumaczyć mnie przed własną matką.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole.

– Marek… Ja już tak nie mogę – powiedziałam drżącym głosem. – Czuję się niewidzialna. Jakby wszystko, co robię, było niewystarczające.

Spojrzał na mnie długo.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Chyba nie zdawałem sobie sprawy…

Ale czy jedno przepraszam mogło naprawić miesiące bólu?

Następnego dnia zadzwoniła pani Jadwiga.

– Kasiu… Może przyszłabyś do mnie na kawę?

Nie chciałam iść. Bałam się kolejnych porównań. Ale poszłam – dla siebie.

Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w jej małej kuchni pachnącej kawą i ciastem drożdżowym.

– Wiem, że ci trudno – zaczęła niespodziewanie łagodnym tonem. – Ale Ania była dla nas jak córka…

– Rozumiem to – odpowiedziałam szczerze. – Ale ja też chcę być częścią tej rodziny… Na swój sposób.

Patrzyła na mnie długo, a potem skinęła głową.

Nie wiem, czy kiedykolwiek będę dla nich taka jak Ania. Może nigdy nie będę robić pierogów tak dobrze jak ona ani nie będę miała jej cierpliwości do dzieci Marka z pierwszego małżeństwa. Ale zaczynam rozumieć jedno: muszę być sobą.

Czasem jeszcze słyszę porównania – od teściowej, od Marka, nawet od znajomych rodziny. Ale już nie boli tak bardzo jak kiedyś. Nauczyłam się mówić „nie” i stawiać granice.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce żyje w cieniu byłych partnerek swoich mężów? Ile z nas próbuje sprostać oczekiwaniom cudzej rodziny kosztem własnego szczęścia? Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a akceptacją innych?