Podarowaliśmy córce mieszkanie po dziadkach: prezent z miłości czy początek rodzinnej katastrofy?
– Mamo, ale przecież to nie jest sprawiedliwe! – krzyknął mój syn Tomek, trzaskając drzwiami od kuchni. Stałam przy zlewie, ścierając mokre ręce o fartuch, i czułam, jak serce wali mi w piersi. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywał tylko cichy szloch mojej córki, Magdy. To miała być radosna chwila – przekazanie jej mieszkania po moich rodzicach. Zamiast tego nasz dom zamienił się w pole bitwy.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, kiedy zmarła moja mama. Tata odszedł już dawno temu, a mieszkanie na warszawskim Mokotowie stało puste. Z mężem, Andrzejem, długo rozmawialiśmy o tym, co zrobić. Magda właśnie kończyła studia i marzyła o własnym kącie. Tomek był już po ślubie i z żoną kupili sobie dom pod Warszawą. Wydawało się oczywiste – oddamy mieszkanie Magdzie. Przecież Tomek już się urządził, a Magda wciąż wynajmowała pokój na Ochocie.
– To będzie dla niej szansa na lepszy start – przekonywałam Andrzeja. – Przecież Tomek już ma swoje życie.
Andrzej tylko kiwnął głową. Zawsze był małomówny, ale widziałam w jego oczach cień niepokoju.
Kiedy powiedzieliśmy dzieciom o naszej decyzji, Magda rozpłakała się ze szczęścia. Przytuliła mnie mocno i powtarzała: „Mamo, dziękuję! Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy!”. Tomek milczał. Jego żona, Kasia, patrzyła na mnie chłodno.
– A ja? – zapytał w końcu Tomek. – To znaczy… ja nic nie dostanę?
– Synku, przecież masz dom…
– Ale to nie o to chodzi! – przerwał mi. – To jest niesprawiedliwe!
Od tamtej pory wszystko zaczęło się sypać. Tomek coraz rzadziej do nas dzwonił. Kasia przestała zapraszać nas na niedzielne obiady. Magda była szczęśliwa, ale czułam, że coś ją gryzie. Pewnego wieczoru przyszła do mnie do kuchni i usiadła przy stole.
– Mamo… Tomek napisał mi wiadomość. Powiedział, że jestem egoistką i że rozbiłam rodzinę.
Zamarłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież chciałam dobrze! Chciałam pomóc córce, nie skrzywdzić syna.
Zaczęły się plotki w rodzinie. Moja siostra Basia zadzwoniła do mnie po kilku tygodniach.
– Słyszałam, że oddaliście mieszkanie tylko Magdzie… A Tomek? Przecież to nie w porządku.
Tłumaczyłam się każdemu z osobna. Że Tomek ma dom, że Magda była w trudniejszej sytuacji… Ale nikt nie chciał słuchać.
Andrzej zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Wieczorami siedział przed telewizorem i udawał, że nie widzi moich łez.
Pewnej niedzieli postanowiłam zaprosić całą rodzinę na obiad. Chciałam naprawić to, co się popsuło. Przy stole panowała napięta atmosfera. Tomek patrzył w talerz, Kasia rozmawiała tylko z Magdą o pracy i podróżach. W końcu nie wytrzymałam.
– Czy naprawdę jedno mieszkanie może nas tak podzielić? – zapytałam drżącym głosem.
Tomek spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Mamo, tu nie chodzi o mieszkanie. Chodzi o to, że zawsze faworyzowałaś Magdę. Ja zawsze musiałem sobie radzić sam.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czy naprawdę byłam taką matką? Czy naprawdę skrzywdziłam własnego syna?
Po obiedzie Magda podeszła do mnie na tarasie.
– Mamo… Może powinnam oddać to mieszkanie Tomkowi? Albo sprzedać je i podzielić pieniądze?
Poczułam się bezradna jak nigdy wcześniej.
– Kochanie… To nie jest twoja wina. To ja powinnam była lepiej wszystko przemyśleć.
Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Tomek prawie się do nas nie odzywa. Kasia unika kontaktu. Magda mieszka sama na Mokotowie i coraz częściej mówi o wyjeździe za granicę – „bo tu wszystko przypomina mi o rodzinnych kłótniach”. Andrzej zamknął się w swoim świecie.
Czasem siedzę sama w kuchni i patrzę przez okno na szare bloki. Zastanawiam się: czy naprawdę można zrobić coś dobrego z miłości i przez to stracić rodzinę? Czy powinnam była postąpić inaczej? Czy dobroć zawsze musi mieć swoją cenę?
Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Czy można jeszcze naprawić to, co zostało zepsute przez jedno mieszkanie?