Nieproszona na ślub, ale oczekiwana jako wsparcie: Historia matki, która musiała wybrać własną drogę

— Mamo, nie denerwuj się, ale… nie chcemy, żebyś przyszła na ślub — usłyszałam w słuchawce głos Marka. Mój własny syn, mój Marek, który jeszcze niedawno tulił się do mnie po nocnych koszmarach, teraz mówił mi, że nie jestem mile widziana w najważniejszym dniu jego życia. Czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił je na bruk.

— Ale dlaczego? — wyszeptałam, ledwo łapiąc oddech. — Co takiego zrobiłam?

— To nie chodzi o ciebie… To bardziej o Kasię i jej rodzinę. Wiesz, jak jest…

Nie wiedziałam. Nie rozumiałam. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, płakać, błagać. Ale w słuchawce już była cisza. Marek się rozłączył.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień po swoim mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Otwierałam szafę i patrzyłam na sukienkę, którą kupiłam specjalnie na ten dzień. W głowie wciąż miałam obrazy: Marek w garniturze, ja z bukietem kwiatów, wspólne zdjęcia… Wszystko to rozpadło się w jednej chwili.

Moja siostra, Basia, próbowała mnie pocieszać:

— Może to tylko chwilowe. Może się opamięta…

Ale minął tydzień, potem drugi. Ślub odbył się bez mojego udziału. Zobaczyłam zdjęcia na Facebooku — Marek promieniał szczęściem obok Kasi i jej rodziców. Ja byłam tylko cieniem na marginesie ich nowego życia.

A potem przyszła prośba. Najpierw nieśmiało zadzwoniła Kasia:

— Pani Aniu, czy mogłaby pani pomóc nam z przeprowadzką? Marek mówił, że jest pani świetna w organizacji…

Poczułam ukłucie żalu. Z jednej strony chciałam być blisko syna, z drugiej — czułam się jak narzędzie do załatwiania spraw. Nie matka, nie członek rodziny, tylko ktoś od czarnej roboty.

Zgodziłam się. Przyniosłam pudła, pomogłam z meblami, nawet ugotowałam obiad dla wszystkich. Kasia była uprzejma, ale chłodna. Jej matka patrzyła na mnie z góry — jakby chciała powiedzieć: „Dobrze, że przyszłaś, ale nie licz na więcej.”

Wieczorem Marek podszedł do mnie w kuchni:

— Mamo, dzięki za pomoc. Wiesz… Kasia trochę się boi twojej obecności. Myśli, że będziesz się wtrącać.

— A ty? — zapytałam cicho.

— Ja… chcę mieć spokój.

To był moment, w którym coś we mnie pękło. Przez lata byłam dla Marka wszystkim: opiekunką, powierniczką, przyjaciółką. Po rozwodzie z jego ojcem to ja dźwigałam cały ciężar wychowania. Odrabialiśmy razem lekcje, chodziliśmy na spacery po parku Skaryszewskim, wspólnie płakaliśmy po śmierci babci. A teraz byłam tylko przeszkodą do „spokoju”.

Zaczęły się telefony z prośbami: „Mamo, możesz pożyczyć trochę pieniędzy?”, „Mamo, mogłabyś odebrać paczkę?”, „Mamo, czy zajmiesz się kotem podczas naszego wyjazdu?”

Za każdym razem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Nikt nie pytał: „Jak się czujesz?”, „Czy czegoś ci potrzeba?”

Pewnego dnia odwiedziła mnie Basia:

— Anka, musisz postawić granice! Oni cię wykorzystują!

Ale jak postawić granice własnemu dziecku? Jak powiedzieć „nie”, kiedy serce krzyczy „tak”? Próbowałam rozmawiać z Markiem:

— Synku, boli mnie to wszystko… Chciałabym być częścią twojego życia, a nie tylko pomocą domową.

Marek spuścił wzrok:

— Mamo, nie komplikuj… Tak jest łatwiej dla wszystkich.

Łatwiej? Dla kogo? Dla niego? Dla Kasi? A co ze mną?

Zaczęłam coraz częściej płakać po nocach. Czułam się niepotrzebna i samotna. Nawet moja praca w bibliotece przestała mnie cieszyć. Ludzie przychodzili po książki — ja rozdawałam uśmiechy na pokaz.

W końcu przyszedł dzień, kiedy powiedziałam „dość”. Kiedy Kasia zadzwoniła z kolejną prośbą o pomoc przy remoncie łazienki, odpowiedziałam spokojnie:

— Przykro mi, ale mam swoje plany.

W słuchawce zapadła cisza.

Wieczorem zadzwonił Marek:

— Mamo, co się dzieje? Kasia mówiła, że odmówiłaś pomocy.

— Marek… Chcę być twoją mamą, a nie służącą. Chcę być obecna w twoim życiu naprawdę — nie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujesz.

Po raz pierwszy od dawna usłyszałam w jego głosie zawahanie:

— Nie wiedziałem, że tak to odbierasz…

— Bo nigdy nie pytałeś.

Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Nasze relacje są chłodne, ale uczciwsze. Zaczęłam chodzić na zajęcia jogi i spotykać się z koleżankami z pracy. Powoli uczę się żyć dla siebie.

Czasem patrzę na zdjęcia Marka z dzieciństwa i pytam siebie: Czy naprawdę można być matką tylko wtedy, gdy jest się potrzebną? Czy miłość do dziecka zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie?

A wy? Czy kiedykolwiek czuliście się niepotrzebni własnej rodzinie?