„Mój syn już mnie nie poznaje…” – historia Aleny, która straciła kontakt z własnym dzieckiem przez rodzinne konflikty
– Tomku, czy mogę cię na chwilę prosić? – mój głos drżał, kiedy stałam w korytarzu ich mieszkania, ściskając w dłoni słoik domowych ogórków. Tomuś nawet nie spojrzał mi w oczy. – Mamo, teraz nie mam czasu. Janina zaraz wraca z pracy, a ja muszę skończyć obiad dla dzieci.
Zamknęłam oczy. Jeszcze kilka lat temu przyjeżdżałam tu co tydzień, piekłam dla nich sernik, bawiłam się z wnukami. Teraz czuję się jak intruz. Janina przechodziła obok mnie, nawet nie skinęła głową. Usłyszałam tylko jej szept do Tomka: – Mówiłam ci, żebyś jej nie zapraszał bez uprzedzenia.
Serce ścisnęło mi się z bólu. Przecież to mój syn. Moje dziecko. Czy naprawdę stałam się dla niego ciężarem?
Wróciłam do domu i usiadłam przy kuchennym stole. Wpatrywałam się w zdjęcie Tomka z pierwszej komunii – uśmiechnięty chłopiec w białej koszuli, trzymający mnie za rękę. Gdzie się podział ten czas? Co zrobiłam źle?
Przez kolejne dni próbowałam dzwonić. Raz odebrał wnuczek, Staś:
– Babciu, mama mówi, że nie możemy teraz rozmawiać.
– Ale kochanie, chciałam tylko zapytać, jak się czujesz…
– Muszę kończyć.
Cisza w słuchawce bolała bardziej niż najgorsze słowa. Przypomniałam sobie rozmowę sprzed lat, kiedy Janina po raz pierwszy powiedziała mi wprost:
– Pani Aleno, my mamy swoje zasady. Proszę nie przychodzić bez zapowiedzi i nie dawać dzieciom słodyczy.
Wtedy myślałam, że to tylko chwilowe spięcia. Że każda rodzina musi się dotrzeć. Ale z roku na rok było coraz gorzej. Tomuś przestał dzwonić na moje urodziny. W święta dostawałam SMS-a: „Wesołych Świąt”.
Czułam się coraz bardziej samotna. Moja przyjaciółka Zosia próbowała mnie pocieszać:
– Alena, może przesadzasz? Może oni po prostu są zajęci?
Ale ja widziałam te spojrzenia Janiny, słyszałam jej ton głosu – chłodny, obojętny.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i napisałam długi list do Tomka. Opisałam wszystko: jak tęsknię za nim i wnukami, jak boli mnie to odrzucenie. Nie odpowiedział.
Po kilku tygodniach zadzwoniła Janina:
– Pani Aleno, proszę nie pisać takich listów do Tomka. On ma teraz dużo stresu w pracy i nie potrzebuje dodatkowych problemów.
– Ale ja tylko chciałam…
– Proszę to uszanować.
Rozłączyła się bez pożegnania.
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę jestem taka zła? Czy może powinnam była wcześniej postawić granice? Może za bardzo ingerowałam w ich życie? Przecież chciałam tylko pomóc…
W mojej głowie kłębiły się wspomnienia. Jak opiekowałam się Tomkiem po rozwodzie z jego ojcem. Jak pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Jak płakał na moim ramieniu po pierwszym zawodzie miłosnym. A teraz? Teraz nie mogę nawet zapytać, czy wszystko u niego w porządku.
Pewnego popołudnia zobaczyłam ich przypadkiem w parku. Tomuś trzymał Staśka za rękę, Janina pchała wózek z małą Hanią. Zatrzymałam się kilka metrów dalej i patrzyłam na nich z ukrycia. Chciałam podejść, ale coś mnie powstrzymało. Strach? Wstyd? A może świadomość, że już nie jestem częścią ich świata?
Wieczorem zadzwoniła Zosia:
– Alena, musisz coś zrobić! Nie możesz tak po prostu zniknąć z ich życia!
Ale co miałam zrobić? Próbowałam wszystkiego: rozmów, prezentów dla wnuków, listów…
W końcu postanowiłam pójść na terapię dla rodzinnych mediacji. Tam usłyszałam od psycholożki:
– Pani Aleno, czasem trzeba pozwolić dzieciom dorosnąć i samodzielnie układać swoje życie. Ale to nie znaczy, że pani uczucia są nieważne.
Po tej rozmowie poczułam ulgę… i jeszcze większą pustkę. Bo co mi po tej wiedzy, skoro serce nadal boli?
Kilka miesięcy później zachorowałam na grypę. Leżałam sama w łóżku i myślałam: „Gdyby coś mi się stało, czy ktoś by to zauważył?”
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam jeszcze jeden list – tym razem do Janiny:
„Droga Janino,
Nie wiem, co zrobiłam źle. Jeśli cię zraniłam – przepraszam. Chciałabym tylko móc być częścią waszego życia i widywać wnuki. Proszę cię o szansę.”
Odpowiedzi nie było.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na pustą ulicę. Czasem widzę sąsiadkę spacerującą z wnuczką – śmieją się razem, rozmawiają o wszystkim i o niczym. Zazdroszczę jej tej bliskości.
Czuję się niewidzialna dla własnej rodziny.
Czy naprawdę tak trudno jest znaleźć miejsce dla matki w życiu dorosłego syna? Czy każda teściowa musi być traktowana jak wróg? Może to ja powinnam nauczyć się żyć sama… Ale czy to znaczy, że już nigdy nie odzyskam mojego Tomka?
Czy ktoś z was też czuje się czasem tak bardzo samotny wśród najbliższych? Jak znaleźć drogę powrotną do serca własnego dziecka?