Głosy w Domu na Końcu Ulicy: Historia Jadwigi

Stałam na chodniku, trzymając się kurczowo białej sukienki, którą mama wyprasowała specjalnie na imieniny babci. Nogi miałam jak z waty, a w gardle czułam suchość, jakbym połknęła garść piasku. Przechodnie patrzyli na mnie z niepokojem — jedna pani podała mi butelkę wody, inny pan zapytał, czy się zgubiłam. Ale ja nie byłam zgubiona. Ja uciekłam. Głosy kazały mi wyjść z domu. Wskazałam palcem na dom na końcu ulicy, ten z zielonymi okiennicami i starym dębem w ogrodzie. Policjant uklęknął przy mnie i zapytał cicho:

– Skąd się tu wzięłaś, kochanie?

Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. Przecież nie mogłam powiedzieć, że głosy w mojej głowie krzyczały przez całą noc: „Uciekaj! Uciekaj!”

– One mi kazały… – wyszeptałam.

– Kto? – dopytywał policjant.

– Głosy – odpowiedziałam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

Ludzie zaczęli szeptać między sobą. Ktoś zadzwonił po karetkę, ktoś inny próbował mnie zagadać o lalki i bajki. Ale ja patrzyłam tylko na dom na końcu ulicy. Tam mieszkałam z mamą i tatą. Tam wszystko się zaczęło.

Mama zawsze była nerwowa. Odkąd tata odszedł do innej kobiety, płakała po nocach i krzyczała przez sen. Często zamykała się w łazience na długie godziny. Ja wtedy siadałam pod drzwiami i słuchałam jej cichego szlochu. Czasem mówiła do siebie, czasem do mnie, ale jej głos był inny – obcy, zimny. Bałam się tego głosu.

Pewnej nocy obudziły mnie szepty. Najpierw myślałam, że to mama rozmawia przez telefon, ale kiedy wyszłam z pokoju, zobaczyłam ją siedzącą na podłodze w kuchni. Patrzyła w ścianę i powtarzała coś pod nosem. Wtedy pierwszy raz usłyszałam głosy – nie jej głos, ale wiele innych, szeleszczących i świszczących, jakby wiatr hulał po pustym domu.

Od tamtej pory głosy pojawiały się coraz częściej. Najpierw tylko nocą, potem także za dnia. Mówiły mi różne rzeczy: „Nie ufaj mamie”, „Uciekaj”, „Ona cię skrzywdzi”. Próbowałam powiedzieć o tym mamie, ale ona śmiała się nerwowo i mówiła: „Jadzia, nie wymyślaj”.

W szkole byłam coraz bardziej zamknięta w sobie. Pani wychowawczyni zapytała kiedyś, czy wszystko u mnie w porządku. Skłamałam – powiedziałam, że tak. Nie chciałam nikomu sprawiać kłopotu. Ale głosy nie dawały mi spokoju.

Tamtej nocy, kiedy uciekłam z domu, mama znów płakała w łazience. Siedziałam pod drzwiami i słyszałam jej szept: „Nie dam rady… Nie dam rady…” Głosy były coraz głośniejsze. Krzyczały: „Uciekaj! Teraz!”

Wyszłam na palcach z domu. Drzwi skrzypnęły cicho, ale mama nie wyszła za mną. Szłam boso po zimnym chodniku, aż dotarłam na koniec ulicy. Tam zatrzymałam się i zaczęłam płakać.

Kiedy policjant zaprowadził mnie do radiowozu, czułam się jak w złym śnie. Zabrali mnie do szpitala na badania. Mama przyjechała później – zapuchnięta od płaczu, z rozmazanym makijażem.

– Jadzia! – krzyknęła i rzuciła się do mnie.

Nie wiedziałam, czy mam ją przytulić czy uciekać dalej.

W szpitalu rozmawiał ze mną psycholog. Pytał o głosy, o mamę, o tatę. Bałam się mówić prawdę – przecież mama zawsze powtarzała: „Nie wynoś brudów z domu”. Ale psycholog był cierpliwy. Słuchał mnie długo i spokojnie.

Po kilku dniach wróciłyśmy z mamą do domu. Było inaczej – ciszej, smutniej. Mama zaczęła chodzić do lekarza i brać leki. Ja też chodziłam na terapię. Głosy powoli cichły, ale czasem wracały w nocy.

Pewnego wieczoru mama usiadła przy mnie na łóżku.

– Przepraszam cię, Jadziu – powiedziała cicho. – Wiem, że cię zawiodłam.

Patrzyłam na nią długo. Chciałam jej wybaczyć, ale nie umiałam jeszcze.

Minęło kilka miesięcy. W szkole było lepiej – znalazłam koleżankę, Zosię, która też miała trudności w domu. Rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym.

Czasem zastanawiam się, co by było, gdyby tamtej nocy nie posłuchała głosów i została w domu. Czy mama by sobie poradziła? Czy ja byłabym teraz inną osobą?

Może każdy z nas ma swoje głosy – jedne pomagają przetrwać, inne niszczą od środka. Czy można je uciszyć na zawsze? Czy to one mówią prawdę… czy tylko odbijają nasz własny strach?