Dom nad Bałtykiem, który rozdzielił moją rodzinę: Czy marzenia są warte ceny, jaką płacimy?
— Mamo, nie możesz tego zrobić! — krzyknęła Ania, moja córka, z oczami pełnymi łez i gniewu. Stałyśmy w kuchni, a za oknem szalała burza, jakby niebo chciało podkreślić napięcie między nami. W rękach ściskałam wydrukowaną rezerwację na domek nad Bałtykiem, którą trzymałam jak talizman. To miał być mój prezent dla wnuków — tydzień razem, bez telefonów, bez pracy, tylko my i szum fal.
Ale zamiast radości dostałam wyrzut sumienia.
— Aniu, przecież to tylko tydzień. Chciałam, żebyśmy wszyscy… — zaczęłam tłumaczyć, ale przerwała mi gwałtownie.
— Wszyscy? A tata? On nawet nie wie, że chcesz go zabrać w to miejsce! — Jej głos załamał się na słowie „tata”.
Mój mąż, Janek, od lat nie był nad morzem. Ostatni raz pojechaliśmy tam tuż po ślubie. Potem życie nas pochłonęło: dzieci, praca w szkole, kredyt na mieszkanie w bloku na Pradze. Janek zamknął się w sobie po śmierci swojego ojca i nigdy nie chciał wracać do wspomnień z dzieciństwa spędzonego nad Bałtykiem. Ja jednak wierzyłam, że wspólny wyjazd uleczy stare rany.
Tylko że nie przewidziałam jednego: że moje marzenie stanie się polem bitwy dla całej rodziny.
— Babciu, a czy ja mogę zabrać laptopa? — zapytał Kuba, mój najstarszy wnuk, który nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
— Nie, kochanie. Chciałam, żebyśmy spędzili czas razem — odpowiedziałam łagodnie.
— To bez sensu — mruknął pod nosem i wrócił do gry.
Wtedy do kuchni wszedł Janek. Spojrzał na mnie pytająco.
— O co ten hałas?
Ania odwróciła się do niego z wyrzutem:
— Mama chce nas wszystkich zabrać nad morze. Do tej samej miejscowości, gdzie kiedyś… — urwała.
Janek pobladł. Przez chwilę myślałam, że wyjdzie bez słowa. Ale zamiast tego usiadł ciężko przy stole i schował twarz w dłoniach.
— Zosiu… Ja nie wiem, czy dam radę tam wrócić — powiedział cicho.
Poczułam ukłucie winy. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa na jego ból?
Wieczorem siedziałam sama w salonie. W rękach obracałam stary album ze zdjęciami. Na jednym z nich byliśmy młodzi i szczęśliwi — ja w kwiecistej sukience, Janek z gitarą na plaży w Jastrzębiej Górze. Uśmiechaliśmy się do siebie tak beztrosko… Gdzie to wszystko się podziało?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie druga córka, Magda.
— Mamo, Ania mówiła mi o twoim pomyśle. Wiesz, że ja z Tomkiem mamy teraz kryzys? On nie chce jechać nigdzie z moją rodziną. Boję się, że na miejscu wybuchnie jakaś awantura…
Zacisnęłam powieki. Każdy miał swoje powody, by nie jechać. Każdy miał swoje rany i żale.
Ale ja… Ja czułam się coraz bardziej samotna w tym wszystkim. Czy naprawdę tak trudno jest być razem?
W końcu zebrałam wszystkich na rodzinną naradę. Siedzieliśmy przy stole — Janek milczący i zamknięty w sobie, Ania z miną obrażonej nastolatki (choć miała już czterdzieści lat), Magda nerwowo bawiąca się obrączką i wnuki: Kuba i mała Zosia, która tuliła się do mojego ramienia.
— Chciałam tylko jednego — zaczęłam drżącym głosem. — Żebyśmy znów byli rodziną. Żebyście wy, dzieciaki, zapamiętały mnie nie jako starą babcię z bloku, ale jako kogoś, kto pokazał wam morze i nauczył budować zamki z piasku…
Kuba spojrzał na mnie zaskoczony. Zosia przytuliła się mocniej.
— Ale jeśli to ma was ranić… Jeśli mam być powodem kolejnej kłótni… To może lepiej zostańmy w domu — powiedziałam cicho.
Zapadła cisza. Tylko zegar tykał głośno na ścianie.
Wtedy Janek odezwał się pierwszy raz od dawna:
— Zosiu… Może masz rację. Może czas zmierzyć się z przeszłością. Ale proszę… Nie oczekuj ode mnie cudów.
Ania spuściła wzrok.
— Przepraszam, mamo. Po prostu boję się, że znów będziemy się kłócić o głupoty… Ale może powinniśmy spróbować.
Magda uśmiechnęła się smutno:
— Ja też chcę spróbować. Dla dzieci.
I tak pojechaliśmy nad morze. Było trudno — Janek pierwszego dnia prawie się nie odzywał. Ania i Magda unikały siebie wzrokiem. Kuba narzekał na brak internetu. Ale wieczorem usiedliśmy razem przy ognisku na plaży. Zosia śpiewała piosenki z przedszkola, a Janek… Janek wyjął gitarę i zagrał tę samą melodię co kiedyś.
Wtedy poczułam łzy pod powiekami — łzy szczęścia i ulgi. Może nie wszystko da się naprawić jednym wyjazdem. Może stare rany będą się goić jeszcze długo. Ale przynajmniej spróbowaliśmy być razem.
Czasem zastanawiam się: czy warto było ryzykować? Czy moje marzenie było ważniejsze niż spokój rodziny? A może właśnie dzięki temu odważyliśmy się powiedzieć sobie prawdę?
Czy można być szczęśliwym bez ranienia tych, których kochamy najbardziej? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?