Czarna passa Weroniki: Gdy marzenia zderzają się z rzeczywistością
– Weronika, nie teraz! – głos mamy był ostry jak brzytwa, a jej oczy błyszczały zmęczeniem i rozpaczą. Stałam w progu kuchni, ściskając w dłoni list z uczelni. To miał być mój dzień – dzień, w którym dowiem się, czy dostałam się na wymarzoną medycynę w Warszawie. Ale mama nawet nie spojrzała na mnie. Woda kipiała na kuchence, a ona próbowała jednocześnie rozmawiać przez telefon z babcią i uspokajać młodszego brata, który płakał w swoim pokoju.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek mojej czarnej serii. Miałam siedemnaście lat i wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem. Marzyłam o białym fartuchu, o ratowaniu ludzi, o tym, że kiedyś ktoś powie do mnie: „Pani doktor”. Marzyłam też o wielkiej miłości – takiej jak w filmach, która przetrwa wszystko. Ale życie szybko pokazało mi, że nie każdemu dane jest spełnić swoje pragnienia.
Kilka dni później tata wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Był blady i milczący. Zawsze był dla mnie opoką – tym, który potrafił rozśmieszyć nawet w najgorszy dzień. Tym razem jednak nie żartował. Usiadł przy stole i spojrzał na mnie i mamę.
– Straciłem pracę – powiedział cicho. – Firma upadła.
Mama zakryła twarz dłońmi. Ja poczułam, jak coś ściska mnie w środku. Przez chwilę nikt się nie odzywał. W głowie miałam tylko jedno: co teraz będzie?
Od tego dnia wszystko zaczęło się sypać. Tata coraz częściej wychodził z domu, szukając pracy, ale wracał z pustymi rękami i coraz większym rozgoryczeniem. Mama zaczęła pracować na dwa etaty – sprzątała u sąsiadów i dorabiała w sklepie spożywczym. Ja zajmowałam się domem i młodszym bratem, próbując jednocześnie uczyć się do matury.
W szkole przestałam być tą uśmiechniętą Weroniką, którą wszyscy znali. Zaczęłam unikać koleżanek – nie chciałam słuchać ich opowieści o wakacjach za granicą czy nowych ubraniach. Czułam się inna, gorsza. Nawet Michał, chłopak z równoległej klasy, który kiedyś patrzył na mnie z takim zachwytem, przestał się do mnie odzywać.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i usłyszałam przez drzwi łkanie mamy. Stała przy oknie i płakała cicho, żeby nikt nie słyszał. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale zabrakło mi odwagi. Po prostu stałam za drzwiami i słuchałam jej rozpaczy.
Wkrótce potem przyszły kolejne złe wiadomości – babcia zachorowała na raka. Mama musiała jeździć do niej codziennie do szpitala w Łodzi. Zostawałam sama z bratem i domem na głowie. Czułam się coraz bardziej przytłoczona.
Nocami leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Zadawałam sobie pytania: dlaczego to wszystko spotyka właśnie nas? Czy naprawdę zasłużyliśmy na tyle nieszczęść? Czy Bóg istnieje i jeśli tak, to czemu pozwala na takie rzeczy?
W końcu przyszły wyniki matury i list z uczelni. Dostałam się na medycynę! Powinnam była skakać z radości, ale zamiast tego usiadłam na podłodze w kuchni i rozpłakałam się. Wiedziałam, że nie stać nas na moje studia w Warszawie – nawet jeśli dostanę stypendium socjalne, to kto zajmie się domem? Kto pomoże mamie?
Tata coraz częściej znikał z domu na całe noce. Kiedy wracał, czuć było od niego alkohol. Zaczynał krzyczeć na mamę o byle co. Raz nawet rzucił talerzem o ścianę. Brat chował się wtedy pod stół i płakał.
Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy razem przy stole – pierwszy raz od wielu tygodni. Mama spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Weronika… Może powinnaś zrobić sobie rok przerwy? Pomóc nam trochę…
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przecież całe życie marzyłam o tych studiach! Ale widziałam łzy w oczach mamy i wiedziałam, że nie mam wyboru.
Zadzwoniłam do uczelni i poprosiłam o urlop dziekański. Koleżanki pisały do mnie wiadomości: „Werka, czemu cię nie ma?”, „Tęsknimy za tobą!”. Ale ja nie potrafiłam im odpowiedzieć.
Zaczęłam pracować w piekarni niedaleko domu – wstawałam o czwartej rano, żeby pomóc rodzinie finansowo. Wieczorami uczyłam brata matematyki i gotowałam obiady z tego, co udało się kupić najtaniej w sklepie.
Czasem miałam ochotę po prostu wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Ale wiedziałam, że nie mogę zostawić mamy samej z tym wszystkim.
Babcia zmarła jesienią. Mama załamała się zupełnie – przestała jeść, zamknęła się w sobie. Tata wyprowadził się do kolegi „na jakiś czas”. Zostaliśmy sami.
Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i widziałam dziewczynę, która już nie przypominała tej dawnej Weroniki – pełnej marzeń i nadziei. Zastanawiałam się: czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa? Czy uda mi się wrócić na studia? Czy spotkam kogoś, kto pokocha mnie mimo wszystkiego?
Dziś wiem jedno: życie potrafi być okrutne i niesprawiedliwe. Ale może właśnie dzięki temu uczymy się doceniać drobne chwile szczęścia? Może to wszystko ma jakiś sens? Czy Wy też czasem czujecie się tak bezradni wobec losu?