Syn wstydzi się rodziców tak bardzo, że nie zaprasza ich na własny ślub. Moje serce pękło na pół.
— Mamo, proszę cię… nie rób sceny — głos Pawła drżał, choć starał się brzmieć stanowczo. Stał przy kuchennym stole, zaciśnięte pięści wbijał w blat, a ja czułam, jak świat osuwa mi się spod nóg.
— Sceny? — powtórzyłam głucho. — Synu, ty naprawdę chcesz nam powiedzieć, że nie mamy przyjeżdżać na twój ślub?
Spojrzał na mnie z mieszaniną wstydu i złości. W oknie odbijała się moja twarz: zmęczona, poorana zmarszczkami, z oczami czerwonymi od łez. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz się roześmieje i powie, że to żart. Ale on tylko spuścił wzrok.
— To nie tak… Po prostu… — zaczął, ale zabrakło mu słów. — Anka… jej rodzina… Oni są inni. Z miasta. Nie zrozumieją…
— Czego nie zrozumieją? Że twoja matka jest nauczycielką w wiejskiej szkole, a ojciec naprawia traktory? Że całe życie harowaliśmy, żebyś mógł studiować w Warszawie?
Paweł zacisnął usta. Widziałam, jak walczy ze sobą. W końcu wybuchł:
— Mamo! Ty nie rozumiesz! Tam będzie cała jej rodzina, lekarze, prawnicy… Oni patrzą na nas jak na dziwaków! Nie chcę być pośmiewiskiem!
Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przypomniałam sobie wszystkie te lata: jak nosiłam go na rękach przez błoto do przystanku autobusowego, jak szyłam mu garnitur na studniówkę, jak płakałam ze szczęścia, gdy dostał się na politechnikę.
— Synu… — wyszeptałam. — Myślałam, że jesteś z nas dumny.
Nie odpowiedział. Wyszedł trzaskając drzwiami.
Mój mąż Andrzej wrócił późno z warsztatu. Siedziałam przy stole, wpatrzona w ścianę.
— Co się stało? — zapytał zaniepokojony.
Opowiedziałam mu wszystko. Słuchał w milczeniu, a potem tylko westchnął ciężko i usiadł obok mnie.
— Zawsze był ambitny — powiedział cicho. — Ale żeby aż tak się nas wstydził?
Przez następne dni chodziliśmy jak cienie. Sąsiedzi pytali o przygotowania do ślubu Pawła, a ja tylko kiwałam głową i wymigiwałam się od odpowiedzi. W nocy płakałam w poduszkę, Andrzej udawał, że śpi.
W końcu przyszło zaproszenie. Jedno. Dla Pawła siostry, Magdy, która studiuje jeszcze w Krakowie. Dla nas nie było miejsca.
Magda przyszła do kuchni z listem w ręku.
— Mamo… co mam robić? — zapytała cicho.
— Jedź — powiedziałam po chwili milczenia. — Ktoś musi tam być z naszej rodziny.
Ale serce mi pękało.
Tydzień przed ślubem Paweł zadzwonił. Odebrałam po kilku sygnałach.
— Mamo…
— Czego chcesz?
— Chciałem tylko… żebyś wiedziała… To nie jest przeciwko wam. Po prostu… Anka się wstydzi tej naszej wiejskiej otoczki. Jej ojciec już raz powiedział coś przykrego o tacie…
— Więc lepiej udawać, że nie istniejemy? — przerwałam mu ostro.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Przepraszam — powiedział cicho i rozłączył się.
W dzień ślubu siedzieliśmy z Andrzejem na ganku. Słońce świeciło mocno, ptaki śpiewały jakby nigdy nic. Sąsiadka przyniosła ciasto i próbowała nas pocieszyć:
— Może jeszcze zmądrzeje…
Ale ja wiedziałam, że coś we mnie umarło.
Wieczorem Magda zadzwoniła z Warszawy. Płakała:
— Mamo… tam było strasznie sztywno. Paweł wyglądał na nieszczęśliwego. Anka nawet nie pozwoliła mu zatańczyć poloneza z rodziną! Wszyscy tylko gadali o pieniądzach i samochodach…
Słuchałam jej i czułam pustkę.
Przez kolejne tygodnie Paweł nie dzwonił. Andrzej zamknął się w sobie. Ja chodziłam do szkoły jak automat, dzieci pytały o syna i jego żonę, a ja tylko się uśmiechałam przez łzy.
Pewnego dnia Paweł przyjechał niespodziewanie. Stał w progu z kwiatami i butelką drogiego wina.
— Mamo… tato…
Andrzej nawet nie spojrzał w jego stronę.
— Po co przyjechałeś? — zapytałam chłodno.
Paweł spuścił głowę.
— Chciałem przeprosić… Anka wyjechała do rodziców na tydzień. Pokłóciliśmy się o was…
Zacisnęłam dłonie na fartuchu.
— Synu… czy ty naprawdę myślisz, że można wymazać rodzinę tylko dlatego, że jest biedniejsza?
Paweł usiadł przy stole i rozpłakał się jak dziecko.
— Bałem się… że mnie wyśmieją. Że będę gorszy…
Andrzej podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.
— Synu, jeśli sam siebie nie szanujesz, to nikt cię nie uszanuje — powiedział cicho.
Siedzieliśmy długo w milczeniu. Paweł został na noc. Rano pojechał do Warszawy.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy jeszcze rodziną taką jak dawniej. Może czas leczy rany, ale blizny zostają na zawsze.
Czasem patrzę przez okno na nasze pola i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy można kochać dziecko nawet wtedy, gdy ono odwraca się od ciebie? Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć?