Sekret babci i rozpad mojego świata: Historia Jagnę z Krakowa

– To ty za wszystkim stoisz, babciu? – zapytałam, patrząc na portret wiszący nad komodą. Cienie tańczyły na ścianie, a ja czułam, jakby jej oczy śledziły każdy mój ruch. Moje dłonie drżały, a serce waliło jak oszalałe. Była trzecia nad ranem, a ja nie zmrużyłam oka od wczorajszego wieczoru.

Wszystko zaczęło się od kłótni z Pawłem. Wrócił późno, jak zwykle ostatnio. Pachniał obcymi perfumami. Próbowałam nie robić sceny, ale kiedy usiadł naprzeciwko mnie przy stole i spojrzał w oczy z tą dziwną mieszaniną litości i obcości, wiedziałam już, że coś się wydarzy. – Jagna, musimy porozmawiać – zaczął cicho. – Kocham inną. Przepraszam.

Te dwa słowa – „kocham inną” – roztrzaskały mnie na milion kawałków. Przez chwilę miałam ochotę rzucić w niego kubkiem, potem chciałam go błagać, żeby został. Ale nie zrobiłam nic. Po prostu siedziałam i patrzyłam na niego, jakby był kimś zupełnie obcym. Wyszedł. Trzasnęły drzwi. Zostałam sama z ciszą i swoim żalem.

Nie spałam całą noc. Siedziałam na kanapie, wpatrując się w ciemność. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasz ślub w kościele Mariackim, pierwsze wspólne mieszkanie na Kazimierzu, śmiech Pawła, gdy gotowaliśmy razem pierogi na Wigilię. Wszystko to nagle straciło sens.

Nad ranem poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę. Wtedy zobaczyłam portret babci Zofii. Od zawsze wisiał w naszym mieszkaniu – odziedziczyłam go po mamie. Babcia patrzyła z obrazu surowo, ale z jakimś dziwnym błyskiem w oku. Zawsze mówiła: „Jagna, kobieta musi być silna. Mężczyźni przychodzą i odchodzą, a rodzina zostaje.”

Zaparzyłam herbatę i usiadłam pod portretem. – To ty wszystko zorganizowałaś, babciu? – zapytałam półgłosem. – To ty sprawiłaś, że Paweł odszedł? Że jestem tu sama?

Wiem, to brzmi absurdalnie. Ale w tamtej chwili byłam gotowa uwierzyć we wszystko. Moja mama zawsze powtarzała, że babcia miała „dłoń do losu”. Potrafiła przewidzieć przyszłość, czasem coś „załatwić”, żeby sprawy potoczyły się po jej myśli.

Nagle przypomniałam sobie rozmowę sprzed lat. Było lato, siedziałyśmy z mamą i babcią na balkonie w Nowej Hucie. Babcia opowiadała o swoim pierwszym mężu – dziadku Stefanie – który pewnego dnia po prostu zniknął. Mama zapytała wtedy: „Mamo, czy ty coś zrobiłaś?” Babcia tylko się uśmiechnęła tajemniczo.

Zaczęłam szukać odpowiedzi w starych listach i pamiętnikach babci, które trzymałam w szufladzie komody. Przeglądając pożółkłe kartki, natknęłam się na fragment: „Czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas niszczy. Nawet jeśli boli.”

Czy to możliwe, że babcia miała rację? Czy powinnam pozwolić Pawłowi odejść bez walki? A może powinnam walczyć o nasze małżeństwo?

W ciągu kolejnych dni próbowałam funkcjonować normalnie. Chodziłam do pracy w księgarni przy Rynku Głównym, rozmawiałam z klientami o nowych powieściach Olgi Tokarczuk i Remigiusza Mroza, ale w środku czułam się pusta. Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i rozmawiałam z portretem babci.

Pewnego dnia zadzwoniła mama. – Jagna, słyszałam o Pawle… Może przyjedziesz do mnie na kilka dni? – zaproponowała.

Pojechałam do niej do Wieliczki. Mama przyjęła mnie ciepło, ale widziałam w jej oczach troskę i niepokój.

– Jagna, wiem, że ci ciężko… Ale czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas rani – powiedziała cicho.

– Ale jak mam żyć dalej? Wszystko planowałam z Pawłem…

– Życie nie zawsze układa się według planu – westchnęła mama. – Popatrz na mnie i babcię Zofię. Każda z nas musiała zacząć od nowa.

Wróciłam do Krakowa z ciężkim sercem. W nocy znów usiadłam pod portretem babci.

– Babciu… jeśli naprawdę masz jakiś wpływ na moje życie… daj mi znak – szepnęłam.

Następnego dnia dostałam list polecony. Nadawcą był Paweł. Drżącymi rękami otworzyłam kopertę.

„Jagna,
Przepraszam za wszystko. Wiem, że zraniłem cię bardziej niż ktokolwiek inny mógłby to zrobić. Nie proszę o wybaczenie. Chciałem tylko powiedzieć, że decyzja o odejściu była moja – nikt mnie do tego nie zmusił. Kocham inną kobietę i nie chcę cię dłużej oszukiwać.
Życzę ci szczęścia.
Paweł”

Czytałam ten list kilkanaście razy. Z jednej strony poczułam ulgę – to nie była żadna klątwa ani spisek babci. Z drugiej strony bolało jeszcze bardziej: Paweł naprawdę mnie nie kochał.

Przez kolejne tygodnie uczyłam się żyć sama ze sobą. Odkrywałam na nowo Kraków: chodziłam na spacery po Plantach, piłam kawę w ulubionej kawiarni na Podgórzu, poznawałam nowych ludzi na warsztatach ceramicznych.

Z czasem zaczęłam rozumieć słowa babci: „Kobieta musi być silna.” Może to nie ona stała za wszystkim… Może to ja muszę nauczyć się brać odpowiedzialność za swoje życie?

Czasem jeszcze pytam portret babci: – To ty wszystko zorganizowałaś? Czy to tylko ja sama pozwoliłam odejść temu, co mnie niszczyło?

A może każda z nas ma swoją babcię Zofię nad głową – głos przeszłości i sumienia? Czy potrafimy słuchać tych głosów i wyciągać z nich siłę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?