Przestałam cieszyć się rodzinnymi spotkaniami, bo nigdy nie wiem, jaki prezent kupić. Szczególnie dla mamy…

— Znowu nie trafiłaś, Karolina — usłyszałam cichy, ale wyraźny szept mamy, gdy rozpakowała prezent na imieniny. Wokół stołu zapadła niezręczna cisza, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Wszyscy patrzyli na mnie z ukosa, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

To był piękny szal z jedwabiu, wybrany po godzinach szukania w sklepach i przeglądania opinii w internecie. Ale dla mamy to zawsze za mało, za zwyczajnie, nie w jej stylu. — Dziękuję, Karolinko — dodała już głośniej, próbując ratować sytuację. Ale ja widziałam jej minę. I widziałam miny cioci Basi i kuzynki Oli, które już wiedziały, że temat prezentów wróci jeszcze tego wieczoru.

Od kilku lat każde rodzinne spotkanie to dla mnie pole minowe. Zbliżają się urodziny taty? Panika: co kupić? Imieniny siostry? Nerwowe przeszukiwanie Allegro i sklepów stacjonarnych. Ale to mama jest najtrudniejsza. Nigdy nie mówi wprost, czego chce. — Ja niczego nie potrzebuję — powtarza przez telefon. — Nie wydawaj pieniędzy, Karolinko. Ale potem, gdy wręczam jej coś z serca, zawsze znajdzie się coś nie tak: kolor nie ten, rozmiar za duży, zapach za słodki.

Pamiętam zeszłoroczne święta. Siedzieliśmy przy stole, a mama rozpakowywała mój prezent — zestaw kosmetyków naturalnych, które polecała jej koleżanka z pracy. — Ach, Karolina… Przecież mówiłam ci, że mam alergię na lawendę — westchnęła teatralnie. Tata spojrzał na mnie ze współczuciem, a siostra przewróciła oczami. — Znowu nie trafiłaś — rzuciła pod nosem.

Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Wymyślałam wymówki: praca, zmęczenie, korki w mieście. Ale prawda była taka, że bałam się kolejnego rozczarowania. Bałam się tego uczucia bezsilności i wstydu, gdy wszyscy patrzą na mnie jak na kogoś, kto nie zna własnej matki.

— Karolina, czemu ty zawsze taka spięta jesteś? — zapytała kiedyś ciocia Basia podczas obiadu u babci. — Przecież to tylko prezenty! — Tylko prezenty… — powtórzyłam w myślach z goryczą. Dla mnie to nigdy nie były „tylko prezenty”. To był test: czy jestem wystarczająco dobra córką? Czy potrafię sprawić mamie radość?

Kiedyś próbowałam porozmawiać z mamą szczerze. — Mamo, powiedz mi wprost, co byś chciała dostać? — zapytałam podczas spaceru po parku. Spojrzała na mnie zaskoczona i przez chwilę milczała. — Ja naprawdę niczego nie potrzebuję — powtórzyła po raz setny. — Chciałabym tylko, żebyśmy byli razem szczęśliwi.

Ale potem przy stole znów pojawiały się komentarze: — A Basia dostała od córki piękny zegarek! Ola zabrała mamę do spa…

Zaczęłam mieć wrażenie, że cokolwiek zrobię, zawsze będzie źle. Nawet kiedy kupiłam mamie bilet do teatru na spektakl jej ulubionego reżysera, usłyszałam: — Sama tam pójdę? Przecież ty nie lubisz teatru…

W końcu zaczęłam się zastanawiać: czy to ze mną jest coś nie tak? Może naprawdę nie potrafię sprawić radości najbliższym? Może jestem zbyt zamknięta w sobie?

Rozmawiałam o tym z przyjaciółką, Magdą. — Karola, twoja mama nigdy nie będzie do końca zadowolona. Ona po prostu taka jest — powiedziała bez ogródek. — Musisz przestać brać to do siebie.

Łatwo powiedzieć… Ale jak przestać przejmować się opinią własnej matki?

W tym roku postanowiłam zrobić inaczej. Zbliżały się imieniny mamy i zamiast kupować kolejny szal czy krem do rąk, napisałam jej list. Opisałam w nim wszystkie wspólne chwile z dzieciństwa, nasze spacery po lesie, wieczory przy herbacie i śmiech podczas gotowania pierogów na święta. Napisałam jej, jak bardzo ją kocham i jak bardzo chciałabym, żebyśmy znów były sobie bliskie.

Podczas imienin wręczyłam jej kopertę drżącymi dłońmi. Mama spojrzała na mnie zdziwiona i zaczęła czytać na głos. W połowie listu głos jej się załamał. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam łzy w jej oczach.

— Dziękuję ci, Karolinko… — wyszeptała i mocno mnie przytuliła.

Może to właśnie był ten prezent, którego zawsze oczekiwała?

Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się zmieniać. Nadal boję się rodzinnych spotkań i czasem czuję presję, ale już wiem jedno: żaden prezent nie zastąpi prawdziwej bliskości.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak bardzo boimy się rozczarować bliskich? Czy naprawdę musimy udowadniać swoją miłość przez rzeczy materialne? A może wystarczy po prostu być razem i mówić sobie to, co najważniejsze?