Pomogłam byłemu mężowi, gdy zachorował. Dzieci uznały, że zwariowałam – ale ja nie muszę nienawidzić

– Mamo, ty naprawdę zwariowałaś! – krzyknęła Anka, trzaskając drzwiami od kuchni. Stałam przy zlewie, ścierając łzy razem z resztkami herbaty z blatu. W powietrzu wisiała cisza, ciężka jak ołów. Michał, mój syn, tylko patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby próbował zrozumieć, czy to wszystko dzieje się naprawdę.

Byliśmy po rozwodzie od piętnastu lat. Przez ten czas nauczyłam się żyć bez niego – bez jego śmiechu, ale też bez jego kłamstw i zdrad. Każde z nas poszło swoją drogą. On znalazł sobie nową partnerkę, ja skupiłam się na pracy i dzieciach. Spotykaliśmy się tylko przy okazji rodzinnych uroczystości – święta, komunie wnuków, pogrzeby. Było poprawnie, grzecznie, ale zimno. Jakbyśmy byli dwojgiem obcych ludzi, którzy kiedyś dzielili życie.

Aż zadzwonił telefon. To był jego brat, Witek. – Ela… On jest w szpitalu. Zawał. Nie ma się kto nim zająć – powiedział cicho, jakby bał się mojej reakcji.

Poczułam, jak serce mi zamiera. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie byliśmy już rodziną. Ale potem przypomniałam sobie wszystkie lata spędzone razem – dobre i złe chwile. I to, że kiedyś go kochałam.

Pojechałam do szpitala. Leżał blady, podłączony do kroplówek. Spojrzał na mnie zaskoczony i zawstydzony jednocześnie.

– Ela… Ty tu? – wyszeptał.

– Ktoś musi cię przypilnować, żebyś nie narobił głupot – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

Nie było łatwo. Jego nowa partnerka wyjechała za granicę do córki i nie mogła wrócić. Jego brat miał własne problemy zdrowotne. Dzieci… nasze dzieci…

– Mamo, przecież on cię zostawił! – powtarzała Anka niemal codziennie przez telefon. – Po tym wszystkim chcesz mu pomagać? Przecież on nawet nie dzwonił na twoje urodziny!

Michał był bardziej powściągliwy, ale widziałam w jego oczach rozczarowanie i gniew.

– To nie twoja sprawa – mówiłam im za każdym razem. Ale sama nie byłam pewna, czy robię dobrze.

W szpitalu siedziałam przy nim godzinami. Czasem rozmawialiśmy o pogodzie albo o wnukach. Czasem milczeliśmy. Pewnego dnia spojrzał na mnie długo i powiedział:

– Wiesz… Przepraszam cię za wszystko.

Nie odpowiedziałam od razu. Przeprosiny po tylu latach? Co one miały znaczyć? Ale poczułam, jak coś we mnie pęka. Może to była złość, może żal…

Po wyjściu ze szpitala zamieszkał u mnie na kilka tygodni. Pomagałam mu w rehabilitacji, gotowałam obiady, podawałam leki. Czułam się dziwnie – jakbym wróciła do przeszłości, ale jednocześnie była zupełnie inną osobą.

Dzieci przestały do mnie dzwonić. Michał napisał mi tylko krótkiego SMS-a: „Nie rozumiem cię”. Anka przestała przyjeżdżać z wnukami na niedzielne obiady.

Wieczorami siedzieliśmy razem w kuchni. On opowiadał mi o swoim życiu po rozwodzie – o samotności, o błędach, o tym, że czasem żałuje swoich decyzji.

– Myślisz, że można zacząć od nowa? – zapytał pewnego wieczoru.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem, że nie musimy się nienawidzić.

Któregoś dnia Anka przyszła bez zapowiedzi. Stała w drzwiach i patrzyła na ojca z mieszaniną gniewu i litości.

– Tato… dlaczego? Dlaczego musisz być teraz tutaj? Dlaczego mama musi wszystko naprawiać?

On spuścił wzrok. Ja podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno.

– Bo czasem trzeba zrobić coś dobrego nie dlatego, że ktoś na to zasłużył… tylko dlatego, że my tego potrzebujemy – wyszeptałam jej do ucha.

Po kilku tygodniach wyzdrowiał na tyle, że mógł wrócić do siebie. Pożegnaliśmy się bez wielkich słów. Wiedziałam jednak, że coś się zmieniło – we mnie i w nim.

Dzieci powoli zaczęły wracać do mojego życia. Najpierw Michał zadzwonił z pytaniem o przepis na sernik. Potem Anka przyjechała z wnukami na lody.

Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy można przebaczyć komuś tak po prostu? A może to ja najbardziej potrzebowałam tego przebaczenia?

Czy naprawdę musimy nienawidzić tych, którzy nas skrzywdzili? A może właśnie wtedy pokazujemy największą siłę?