Pęknięcie i pojednanie: Jak rozwód i kłótnia z przyjaciółką zmieniły moje życie
– Naprawdę myślisz, że tak możesz żyć wiecznie? – Kasia patrzyła na mnie z wyrzutem, a jej głos drżał od emocji. – Że zawsze ktoś ci pomoże, że nie musisz wziąć się w garść?
Zamarłam. W kuchni unosił się zapach kawy, a za oknem szarzał listopadowy poranek. Moje dłonie zaciskały się na kubku, jakby to był jedyny punkt zaczepienia w tym rozchwianym świecie. Kasia była moją najlepszą przyjaciółką od liceum, przeszłyśmy razem przez pierwsze miłości, egzaminy, śluby i pogrzeby. Ale nigdy nie widziałam jej tak rozgniewanej.
– Nie rozumiesz… – zaczęłam cicho, ale przerwała mi gwałtownie.
– Rozumiem aż za dobrze! – Jej oczy błyszczały. – Od kiedy Michał cię zostawił, tylko narzekasz. A ja już nie wiem, jak ci pomóc. Nie możesz wiecznie siedzieć w miejscu i czekać, aż coś się samo zmieni!
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Chciałam krzyknąć, że nie wie wszystkiego, że nie zna mojego strachu przed samotnością, przed pustką po rozwodzie. Ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Kasia odłożyła kubek z hukiem i wyszła trzaskając drzwiami.
Zostałam sama w ciszy, która dzwoniła mi w uszach. Przez kolejne dni unikałam telefonu, nie odbierałam od niej wiadomości. W głowie wciąż słyszałam jej słowa: „Nie możesz wiecznie siedzieć w miejscu”.
Mój rozwód z Michałem był jak powolne rozpadanie się starego domu – najpierw pęknięcia w ścianach, potem coraz większe szczeliny, aż w końcu wszystko runęło. Zostałam z dwójką dzieci, kredytem na mieszkanie i pracą na pół etatu w bibliotece miejskiej. Michał płacił alimenty, ale ledwo starczało na rachunki. Mama powtarzała: „Najważniejsze, że dzieci są zdrowe”, ale ja czułam się jak cień samej siebie.
Kasia zawsze była tą silną – pracowała w korporacji, miała własne mieszkanie i samochód. Często pomagała mi finansowo: raz opłaciła korepetycje dla Oliwii, innym razem kupiła mi zimowy płaszcz. Byłam jej wdzięczna, ale jednocześnie coraz bardziej zawstydzona. Czy naprawdę stałam się dla niej ciężarem?
Któregoś wieczoru siedziałam na podłodze w pokoju dzieci i patrzyłam na ich śpiące twarze. Oliwia miała sześć lat i śniła o księżniczkach, Kuba trzy i tulił pluszowego misia. Przypomniałam sobie słowa Kasi: „Nie możesz wiecznie siedzieć w miejscu”.
Następnego dnia poszłam do biblioteki wcześniej niż zwykle. Zapytałam kierowniczkę, czy są jakieś możliwości dorobienia – prowadzenie warsztatów dla dzieci, katalogowanie książek po godzinach. Zgodziła się bez wahania.
Wieczorami przeglądałam ogłoszenia o pracę. Bałam się zmian, ale jeszcze bardziej bałam się tego uczucia bezsilności. Zaczęłam pisać CV, choć ręce mi drżały. Wysłałam kilka zgłoszeń – do księgarni, do wydawnictwa, nawet do sklepu papierniczego.
Minęły tygodnie. Kasia nie dzwoniła. Ja też nie miałam odwagi zadzwonić pierwsza. Czułam się rozdarta – tęskniłam za jej wsparciem, ale jednocześnie chciałam udowodnić sobie (i jej), że potrafię stanąć na nogi.
Pewnego popołudnia zadzwonił telefon. Numer nieznany.
– Dzień dobry, tu Anna Nowak z wydawnictwa „Słowo”. Przesłała nam pani CV…
Serce mi zabiło mocniej. Zaprosili mnie na rozmowę kwalifikacyjną! Przez całą noc nie mogłam zasnąć ze stresu.
Rozmowa poszła lepiej niż się spodziewałam. Po tygodniu dostałam wiadomość: „Z przyjemnością informujemy…”. Zaczynałam nową pracę! Była to tylko część etatu i niewielka pensja, ale poczułam się silniejsza niż kiedykolwiek.
Tego samego dnia odebrałam wiadomość od Kasi: „Możemy pogadać?”
Spotkałyśmy się w tej samej kawiarni co zawsze. Kasia wyglądała na zmęczoną i spiętą.
– Przepraszam – powiedziała od razu. – Nie powinnam była tak na ciebie naskoczyć… Po prostu martwiłam się o ciebie i… chyba byłam zazdrosna o to, że masz dzieci, rodzinę… Ja mam tylko pracę.
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
– Ja też przepraszam – wyszeptałam. – Bałam się przyznać przed sobą, że jestem słaba… Ale twoje słowa mnie obudziły.
Opowiedziałam jej o nowej pracy, o tym jak próbuję poukładać swoje życie na nowo.
Kasia uśmiechnęła się przez łzy.
– Wiedziałam, że dasz radę – powiedziała cicho.
Wyszłyśmy razem z kawiarni i poczułam, jak ciężar spada mi z ramion. Może nie wszystko będzie łatwe, może jeszcze wiele razy upadnę… Ale wiem już jedno: jestem silniejsza niż myślałam.
Czasem zastanawiam się: ile razy musimy upaść, żeby nauczyć się wstawać? Czy naprawdę trzeba stracić wszystko – męża, poczucie bezpieczeństwa, nawet przyjaźń – żeby odnaleźć siebie? Co wy o tym myślicie?