„Patrzyłaś, jak moje małżeństwo się rozpada” – historia matki, która nie chciała się wtrącać, a teraz córka ją obwinia

– Mamo, dlaczego nic nie zrobiłaś? – Wiktoria stała w progu kuchni, z oczami pełnymi łez i gniewu. Jej głos drżał, a dłonie zaciskały się na kubku z herbatą tak mocno, że bałam się, iż zaraz go rozbije. – Patrzyłaś tylko, jak wszystko się wali!

Zamarłam z łyżką w ręku. W powietrzu unosił się zapach świeżo ugotowanego rosołu, ale nagle kuchnia wydała mi się zimna i obca. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Zawsze starałam się być dla niej wsparciem, ale nigdy nie chciałam narzucać jej swojego zdania. Czy to był błąd?

Wiktoria od dziecka była inna niż jej brat Michał. On – cichy, spokojny, zawsze z książką w ręku. Ona – żywiołowa, uparta, z błyskiem w oku. Często słyszałam od sąsiadek: „Ona to cała babcia Zosia”. I rzeczywiście – choć Wiktoria nigdy nie poznała mojej mamy, odziedziczyła po niej temperament. Czasem miałam wrażenie, że los robi sobie ze mnie żarty.

Kiedy Wiktoria poznała Pawła, miałam nadzieję, że on ją trochę „ugruntuje”. Był spokojny, wyważony, z dobrego domu. Na początku wydawali się szczęśliwi. Ślub był piękny – biała suknia, łzy wzruszenia ojca i pierwszy taniec przy „Zawsze tam, gdzie Ty”. Ale już wtedy zauważyłam pierwsze rysy. Wiktoria potrafiła wybuchnąć o byle co: „Dlaczego twoja matka siedzi tak blisko nas?”, „Czemu nie powiedziałeś mi o tej koleżance z pracy?”. Paweł milczał albo wychodził z pokoju.

– Mamo, on mnie nie słucha! – żaliła się pewnego wieczoru przez telefon. – Wszystko robi po swojemu! A jak próbuję coś wyjaśnić, to mówi, że przesadzam.

Słuchałam jej uważnie, ale powstrzymywałam się od rad. Wierzyłam, że młodzi muszą sami nauczyć się rozwiązywać konflikty. Sama z ojcem Wiktorii nigdy nie kłóciliśmy się przy dzieciach – może dlatego nie wiedziała, jak rozmawiać o trudnych sprawach?

Czas mijał. Wiktoria coraz rzadziej dzwoniła. Zamiast tego pojawiały się krótkie SMS-y: „Jestem zmęczona”, „Nie mam siły”, „Nie rozumiesz mnie”. Próbowałam zaprosić ją na obiad, ale zawsze miała wymówkę: praca, spotkanie z koleżanką, ból głowy.

Aż pewnego dnia zadzwonił Paweł.

– Pani Anno… – jego głos był cichy i zmęczony. – Nie wiem już, co robić. Wiktoria krzyczy na mnie o wszystko. Ostatnio rzuciła talerzem…

Zamarłam. To nie była moja córka. Przynajmniej nie ta, którą znałam.

– Może powinniście porozmawiać z kimś… razem? – zaproponowałam ostrożnie.

– Ona nie chce słyszeć o terapii. Mówi, że to moja wina.

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdą rozmowę z Wiktorią. Czy powinnam była bardziej stanowczo zareagować? Zadzwonić do niej i powiedzieć: „Opanuj się!”? Ale przecież to jej życie…

Kilka tygodni później Wiktoria pojawiła się u nas niespodziewanie. Miała podkrążone oczy i wyglądała na starszą o dziesięć lat.

– Rozwodzimy się – powiedziała bez emocji.

Ojciec próbował ją przytulić, ale odsunęła się gwałtownie.

– Nie chcę waszych rad! – krzyknęła. – I tak nigdy mnie nie rozumieliście!

Przez następne miesiące mieszkała u nas. Była jak cień samej siebie – zamknięta w pokoju, wychodziła tylko po kawę albo papierosy na balkon. Czasem słyszałam jej cichy płacz nocą.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam ją siedzącą przy stole z Michałem.

– To wszystko przez mamę – mówiła cicho. – Gdyby wtedy coś powiedziała… Może bym się opamiętała? Może bym go nie straciła?

Michał spojrzał na mnie bezradnie. Poczułam ukłucie żalu i winy.

Wieczorem usiadłam obok niej na łóżku.

– Wiktorio…

Odwróciła głowę.

– Nie chcę rozmawiać.

– Ale musisz wiedzieć… Zawsze chciałam dla ciebie dobrze. Bałam się narzucać ci swoje zdanie. Myślałam, że dasz sobie radę sama.

– A ja myślałam, że będziesz przy mnie – wyszeptała.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.

Dziś minął rok od rozwodu Wiktorii. Powoli wraca do siebie – znalazła nową pracę, czasem wychodzi ze znajomymi. Ale nasze relacje są inne niż kiedyś. Często czuję dystans i chłód w jej spojrzeniu.

Czasem zastanawiam się: czy powinnam była być bardziej stanowcza? Czy matka powinna ingerować w życie dorosłego dziecka? A może każdy musi sam przeżyć swoje błędy?

Może wy mi powiecie… Czy można być dobrą matką i jednocześnie nie wtrącać się za bardzo? Czy milczenie to zawsze złe rozwiązanie?