Opiekowałam się wnuczką przez dwa tygodnie, a synowa oskarżyła mnie o złe wychowanie – czy naprawdę zawiodłam rodzinę?
– Mamo, błagam cię, tylko ty możesz nam pomóc! – głos Józka drżał, jakby zaraz miał się rozpłakać. Była druga w nocy, a ja ledwo zdążyłam podnieść słuchawkę. – Ariana jest w szpitalu, nie wiem, co się dzieje… Muszę być przy niej. Przywiozę ci małą, dobrze? Proszę…
Nie miałam czasu na pytania. Piętnaście minut później drzwi zadzwoniły i w ramionach mojego syna zobaczyłam maleńką Zosię – moją siedmiomiesięczną wnuczkę. Była rozespana, z policzkiem przytulonym do pluszowego króliczka. Józek podał mi ją niemal w biegu, rzucił tylko: – Wszystko jest w torbie, mleko, pieluchy… Oddzwonię! – i zniknął w ciemności.
Zosia była taka maleńka. Przez chwilę stałam na środku przedpokoju z dzieckiem w ramionach i poczułam, jak ogarnia mnie panika. Ostatni raz przewijałam niemowlę dwadzieścia pięć lat temu! Ale nie było czasu na strach. Zosia zaczęła płakać, więc przytuliłam ją mocniej i zanuciłam kołysankę, którą śpiewałam kiedyś moim dzieciom.
Pierwsza noc była koszmarem. Zosia budziła się co godzinę, płakała, nie chciała jeść z butelki. Rano zadzwoniłam do Józka – odebrał szeptem, powiedział tylko, że Ariana jest na obserwacji i nie wiadomo, kiedy wróci. – Mamo, musisz nam pomóc jeszcze trochę…
Kolejne dni były jak maraton. Przewijanie, karmienie, usypianie… Zosia miała kolki i płakała godzinami. Próbowałam wszystkiego: masażu brzuszka, ciepłego termoforu, noszenia na rękach. Czułam się bezradna i zmęczona, ale nie mogłam zawieść syna.
W międzyczasie dzwoniła do mnie moja córka Magda:
– Mamo, nie przesadzasz? Przecież ty masz chore serce!
– Magda, nie zostawię ich teraz. Zosia mnie potrzebuje.
Po tygodniu zaczęły się telefony od Arianinych rodziców:
– Pani Krystyno, czy Zosia dostaje mleko bez laktozy? Ariana mówiła, że ma nietolerancję.
Zamarłam. W torbie były zwykłe mieszanki! Szybko pojechałam do apteki po odpowiednie mleko.
Zosia zaczęła się do mnie przyzwyczajać. Uśmiechała się rano, łapała mnie za palec. Czułam dumę i wzruszenie. Wysyłałam zdjęcia Józkowi – „Zobacz, jak rośnie twoja córeczka!”.
Po dwóch tygodniach Ariana wróciła do domu. Była blada i wyczerpana. Przywiozłam Zosię z całym ekwipunkiem i sercem pełnym nadziei na wdzięczność.
Ale już w progu poczułam chłód.
– Pani Krystyno… – Ariana spojrzała na mnie z wyrzutem. – Dlaczego Zosia ma wysypkę na policzku? Czy była kąpana codziennie? I dlaczego spała w waszym łóżku?
Zatkało mnie.
– Przepraszam… Starałam się jak mogłam…
– To nie wystarczy! – Ariana podniosła głos. – Zosia ma swoje rytuały! Nie wolno jej nosić tyle na rękach! Teraz będzie rozkapryszona!
Józek stał obok jak cień i milczał.
Wyszłam stamtąd z poczuciem winy i upokorzenia. Po powrocie do domu rozpłakałam się jak dziecko. Przez kolejne dni nie odbierali moich telefonów. Magda próbowała mnie pocieszać:
– Mamo, zrobiłaś wszystko najlepiej jak umiałaś! Nie przejmuj się nią!
Ale ja czułam się winna. Może rzeczywiście nie powinnam była spać z Zosią w jednym łóżku? Może powinnam była lepiej znać jej alergie?
Po tygodniu dostałam SMS-a od Józka: „Dzięki za pomoc. Na razie Ariana nie chce kontaktu”.
Od tamtej pory minął miesiąc. Nie widziałam Zosi ani razu. Każdego dnia patrzę na jej zdjęcie w ramce i zastanawiam się: czy naprawdę zawiodłam jako matka i babcia? Czy dzisiejsze matki mają rację, że wszystko trzeba robić według poradników? Czy miłość i troska już nie wystarczą?
Czasem pytam siebie: czy powinnam walczyć o kontakt z wnuczką za wszelką cenę? A może lepiej wycofać się i pozwolić im żyć po swojemu? Co wy byście zrobili na moim miejscu?