„O testament kłóciliśmy się tak, jakbyśmy nigdy nie byli rodziną”: Historia Anny, która po śmierci ojca straciła nie tylko tatę, ale i brata

– Nie podpiszę tego, Michał! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy dębowym stole w salonie rodziców, tym samym, przy którym jeszcze kilka miesięcy temu tata opowiadał nam historie z dzieciństwa. Teraz między nami leżał testament, a w powietrzu wisiała cisza gęsta od niedopowiedzeń i żalu.

Michał spojrzał na mnie chłodno, jakbyśmy byli obcymi ludźmi. – Anna, nie bądź dziecinna. Tata wiedział, co robi. Dom należy się mnie, ty masz mieszkanie po babci. To sprawiedliwe.

Zacisnęłam pięści pod stołem. „Sprawiedliwe” – powtarzałam w myślach to słowo, które nagle straciło dla mnie sens. Przez całe życie byliśmy z Michałem nierozłączni. Razem chodziliśmy na sanki, razem płakaliśmy po śmierci mamy. Myślałam, że po odejściu taty będziemy się wspierać. Tymczasem on patrzył na mnie jak na przeciwnika.

Pamiętam dzień pogrzebu. Było zimno i padał śnieg z deszczem. Michał trzymał mnie za rękę, a ja czułam się tak, jakby świat się skończył. Po mszy wróciliśmy do pustego domu i długo siedzieliśmy w ciszy. Wtedy jeszcze wierzyłam, że damy radę razem przez to przejść.

Kilka tygodni później przyszło wezwanie do notariusza. Testament taty był dla mnie szokiem – dom rodzinny miał przypaść Michałowi, a ja miałam dostać mieszkanie po babci w centrum miasta. Niby sprawiedliwie, ale dom był dla mnie wszystkim: miejscem wspomnień, bezpieczeństwa, dzieciństwa. Michał od razu zaczął mówić o remoncie i sprzedaży.

– Chcesz sprzedać dom? – zapytałam wtedy z niedowierzaniem.
– A co mam z nim zrobić? Przecież nie będę tu mieszkał sam jak pustelnik. Ty masz swoje mieszkanie, ja chcę zacząć nowe życie.

Wtedy po raz pierwszy poczułam, że coś się między nami zmieniło na zawsze.

Przez kolejne tygodnie nasze rozmowy zamieniały się w kłótnie. Michał zarzucał mi chciwość, ja jemu brak serca. Tata zawsze powtarzał: „Rodzina to najważniejsze” – a teraz miałam wrażenie, że testament rozbił naszą rodzinę na kawałki.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie ciotka Basia.
– Aniu, nie pozwólcie, żeby pieniądze was poróżniły. Twój tata by tego nie chciał.
– Ale to Michał… On nie rozumie! – wybuchłam płaczem.
– Może oboje nie rozumiecie siebie nawzajem? – odpowiedziała cicho.

Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę chodzi tylko o dom? Czy może o coś więcej – o żal, niewypowiedziane pretensje, poczucie niesprawiedliwości?

Wróciły do mnie wspomnienia z dzieciństwa: jak Michał zawsze był tym silniejszym, tym „lepszym synem” w oczach taty. Ja byłam tą cichą, grzeczną dziewczynką. Może tata chciał mu wynagrodzić te wszystkie lata oczekiwań? A może po prostu nie rozumiał, jak bardzo ten dom był dla mnie ważny?

Któregoś dnia przyszłam do domu rodziców sama. Usiadłam w salonie i patrzyłam na zdjęcia na ścianie: mama z tatą na weselu, my z Michałem na wakacjach nad morzem. Wszystko wydawało się takie dalekie i nierealne.

Nagle usłyszałam dźwięk klucza w drzwiach. Michał wszedł do środka i spojrzał na mnie zaskoczony.
– Co tu robisz?
– Przyszłam się pożegnać – odpowiedziałam cicho.
Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczeliśmy.
– Wiesz… – zaczął niepewnie – może rzeczywiście za bardzo się uparłem. Ale ten dom… Tata zawsze mówił, że to ja mam o niego dbać.
– A ja myślałam, że będziemy dbać razem – wyszeptałam.

Michał spuścił wzrok. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach smutek i zmęczenie.
– Nie wiem już, co jest dobre – powiedział cicho. – Chciałem tylko… żeby tata był ze mnie dumny.

Poczułam ukłucie żalu i współczucia. Może oboje byliśmy ofiarami oczekiwań i niedopowiedzeń?

Przez kolejne tygodnie próbowaliśmy rozmawiać spokojniej. Były łzy, krzyki, ale też chwile ciszy i zrozumienia. Ostatecznie zdecydowaliśmy się sprzedać dom i podzielić pieniądze po równo. To nie było łatwe – żadne z nas nie było szczęśliwe z tej decyzji, ale chyba tylko tak mogliśmy zamknąć ten rozdział.

Dziś mieszkam w mieszkaniu po babci. Michał wyjechał do Gdańska i rzadko się odzywa. Nasza relacja już nigdy nie będzie taka sama. Czasem patrzę na stare zdjęcia i zastanawiam się: czy testament naprawdę musiał nas tak podzielić? Czy rodzina to coś więcej niż wspólne nazwisko i wspomnienia?

Może kiedyś znajdziemy drogę do siebie na nowo. Ale czy można odbudować coś, co zostało tak głęboko zranione?

Czy pieniądze naprawdę są warte tego, by stracić rodzinę? Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sercem a rozsądkiem?