Nie chciałam, by mój syn popełnił mój błąd. Dziś żałuję, że nie pozwoliłam mu kochać po swojemu
– Nie rozumiesz, mamo! Kocham ją! – krzyczał Bartek, a jego głos odbijał się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stał w drzwiach, zaciśnięte pięści, oczy pełne łez i gniewu. Ja siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. W tamtej chwili czułam tylko jedno: strach. Strach, że mój syn powiela mój błąd.
Bartek był moim jedynym dzieckiem. Wychowywałam go sama, odkąd jego ojciec, Tomek, zniknął z naszego życia, zostawiając nas z długami i pustką. Przez lata robiłam wszystko, by Bartek miał lepiej niż ja. Pracowałam na dwa etaty, nie spałam po nocach, żeby tylko niczego mu nie brakowało. Marzyłam, że kiedyś będzie miał rodzinę, jakiej ja nie potrafiłam mu dać. Że będzie szczęśliwy.
A potem pojawiła się ona – Magda. Samotna matka z czteroletnią córeczką, Zosią. Bartek poznał ją na uczelni, gdy pomagał w organizacji festynu dla dzieci z domu dziecka. Zakochał się od pierwszego wejrzenia. Przynosił jej kwiaty, zabierał na spacery po Łazienkach, a potem coraz częściej mówił o niej w domu. Słuchałam tych opowieści z rosnącym niepokojem.
– Mamo, Magda jest cudowna. Zosia też. Chciałbym, żebyś je poznała – powiedział pewnego wieczoru.
Uśmiechnęłam się wymuszenie. – Synku, jesteś młody. Może powinieneś jeszcze poczekać? Zastanowić się?
– Nie muszę się zastanawiać! – wybuchł. – Ty nigdy mnie nie rozumiesz!
Nie rozumiałam. A może nie chciałam zrozumieć? Bałam się, że Bartek wplącze się w życie pełne problemów. Że będzie musiał wychowywać cudze dziecko. Że powieli mój los – samotność, rozczarowanie, wieczne zmęczenie.
Zaczęłam robić wszystko, by ich rozdzielić. Podsuwałam mu oferty pracy za granicą. Umawiałam na spotkania z „odpowiednimi” dziewczynami – córkami moich koleżanek z pracy. Wmawiałam mu, że Magda szuka tylko kogoś, kto utrzyma ją i jej dziecko.
Pewnego dnia Bartek wrócił do domu późno w nocy. Był blady, zmęczony.
– Mamo, przestań – powiedział cicho. – Kocham ją i nie zamierzam z tego rezygnować.
– A co z twoją przyszłością? – zapytałam ostro. – Chcesz być ojcem dla cudzego dziecka? Chcesz dźwigać taki ciężar?
– To nie ciężar! To miłość! – krzyknął i trzasnął drzwiami swojego pokoju.
Przez kolejne tygodnie nasze relacje były coraz bardziej napięte. Bartek coraz rzadziej wracał do domu. Unikał rozmów ze mną. Widziałam, jak oddala się ode mnie z każdym dniem.
W końcu przyszedł dzień, który zmienił wszystko.
Była niedziela. Siedziałam sama przy stole, patrząc na zdjęcie Bartka z pierwszej komunii. Nagle zadzwonił telefon.
– Mamo, wyprowadzam się – usłyszałam jego głos po drugiej stronie. – Zamieszkam z Magdą i Zosią.
Zamarłam.
– Bartek… Proszę cię…
– Nie chcę już słuchać twoich wyrzutów. Chcę być szczęśliwy.
Rozłączył się.
Przez następne miesiące żyłam jak w letargu. Praca przestała mieć sens. Wieczorami płakałam w poduszkę, przeklinając siebie za to, że nie potrafiłam zaakceptować wyboru syna. Czułam się zdradzona i opuszczona – tak samo jak wtedy, gdy Tomek nas zostawił.
Czasem spotykałam Bartka przypadkiem na ulicy. Zawsze był z Magdą i Zosią. Wyglądał na szczęśliwego. Ale kiedy nasze spojrzenia się spotykały, widziałam w jego oczach żal i rozczarowanie.
Minął rok. W Wigilię zadzwonił do mnie telefon.
– Mamo… Czy możesz przyjść do nas na kolację? Zosia bardzo chciałaby cię poznać…
Serce mi stanęło. Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa.
– Przyjdę – wyszeptałam w końcu.
Weszłam do ich mieszkania z bijącym sercem. Magda przywitała mnie ciepłym uśmiechem, a Zosia podbiegła i przytuliła się do moich nóg.
– Babciu! – zawołała radośnie.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Przy stole panowała ciepła atmosfera. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Patrzyłam na Bartka i widziałam w nim szczęście, którego tak bardzo mu życzyłam… a którego sama próbowałam mu odebrać.
Po kolacji Bartek podszedł do mnie i ścisnął moją dłoń.
– Dziękuję, mamo – powiedział cicho.
Dziś wiem, jak bardzo się myliłam. Moje lęki i uprzedzenia niemal zniszczyły naszą rodzinę. Chciałam chronić syna przed cierpieniem… a sprawiłam mu największy ból.
Czy naprawdę mamy prawo decydować o szczęściu naszych dzieci? Czy strach przed powtórzeniem własnych błędów powinien odbierać im szansę na miłość? Czasem pytam siebie: czy gdybym wtedy zaufała Bartkowi… byłoby nam wszystkim łatwiej?