„Nasza córka uważa, że nie daliśmy jej wystarczająco pieniędzy na ślub. Zapomniała, że zapłaciliśmy za wszystko” – historia matki, która nie może pogodzić się z niewdzięcznością własnego dziecka
– Mamo, naprawdę myślałam, że będziecie w stanie dać nam coś więcej na start – usłyszałam od Grażyny, mojej jedynej córki, kiedy jeszcze nie zdążyłam zdjąć płaszcza po powrocie z pracy. Stała w kuchni, oparta o blat, z miną obrażonej księżniczki.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przed oczami stanęły mi ostatnie miesiące: nieprzespane noce, przeglądanie ofert sal weselnych, negocjacje z florystką, godziny spędzone na rozmowach z kucharką i orkiestrą. Każda złotówka była oglądana z każdej strony. Z mężem, Andrzejem, wyciągnęliśmy wszystkie oszczędności, by Grażyna miała wesele jak z bajki. Nawet pożyczyliśmy trochę pieniędzy od mojej siostry, Bożeny.
– Grażynko, przecież zapłaciliśmy za wszystko – powiedziałam cicho. – Za salę, za jedzenie, za suknię, za fotografa… Nawet za waszą podróż poślubną.
– Ale to nie to samo! – przerwała mi zirytowana. – Inni rodzice dają swoim dzieciom koperty z pieniędzmi na nowy start. A wy? Wszystko poszło na wesele! Nawet nie mamy na porządne meble do mieszkania.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Andrzej wszedł do kuchni i spojrzał na nas pytająco.
– Co się dzieje?
– Nic – odpowiedziałam szybko, próbując ukryć drżący głos. – Grażyna uważa, że powinniśmy byli dać im jeszcze pieniądze na mieszkanie.
Andrzej westchnął ciężko i usiadł przy stole. Przez chwilę panowała cisza.
– Córciu – zaczął spokojnie – my naprawdę daliśmy wam wszystko, co mogliśmy. Wesele kosztowało nas więcej niż myślisz. Twój mąż…
– Michał też się starał! – przerwała mu Grażyna. – Kupił obrączki!
Przełknęłam ślinę. Michał rzeczywiście kupił obrączki. Ale cała reszta…
Wróciły do mnie wspomnienia sprzed kilku miesięcy. Grażyna przyszła do nas z pomysłem na wielkie wesele w dworku pod Warszawą. Miało być 120 osób, orkiestra na żywo, fontanna czekoladowa i pokaz fajerwerków. Andrzej od razu powiedział, że to za dużo jak na nasze możliwości.
– Mamo, wszyscy moi znajomi robią takie wesela! – przekonywała mnie wtedy Grażyna. – Nie chcę być gorsza!
Uległam. Chciałam, żeby była szczęśliwa. Przecież to jedyny ślub mojej córki…
Teraz patrzyłam na nią i nie poznawałam własnego dziecka. Była rozżalona, rozkapryszona i pełna pretensji.
– Grażynko – zaczęłam ostrożnie – czy ty naprawdę myślisz, że pieniądze rosną na drzewach? Pracujemy z tatą całe życie…
– Ale wy mieliście łatwiej! – rzuciła nagle. – Dostaliście mieszkanie po dziadkach! Nam nikt nic nie daje!
Poczułam ukłucie w sercu. To prawda, dostaliśmy mieszkanie po moich rodzicach. Ale ile wyrzeczeń kosztowało ich utrzymanie tego mieszkania przez lata! Ile razy rezygnowaliśmy z wakacji czy nowych ubrań, żeby opłacić rachunki?
Andrzej spojrzał na mnie smutno.
– Grażyna… Może powinniście byli zrobić mniejsze wesele? Wtedy zostałoby wam więcej pieniędzy…
– Nie rozumiecie mnie! – krzyknęła i wybiegła z kuchni.
Zostaliśmy sami w ciszy. Andrzej wstał i objął mnie ramieniem.
– Może ona kiedyś to doceni – powiedział cicho.
Ale ja wiedziałam, że coś się zmieniło na zawsze. Zaczęłam się zastanawiać: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo ją rozpieszczaliśmy? Czy powinnam była postawić granice?
Kilka dni później zadzwoniła do mnie Bożena.
– Słyszałam, że Grażyna ma do was pretensje o pieniądze – powiedziała bez ogródek.
– Tak… Nie wiem już, co robić.
– Daj jej czas. Może jak sama zacznie zarabiać i płacić rachunki, zrozumie.
Ale czy naprawdę musi minąć tyle czasu? Czy każda matka musi przechodzić przez taki ból?
Minęły tygodnie. Grażyna rzadziej dzwoniła. Michał był uprzejmy, ale wycofany. W końcu zaprosili nas na obiad do swojego nowego mieszkania.
Weszliśmy do środka – było skromnie urządzone: stare meble po rodzicach Michała, kilka nowych dodatków z Ikei.
– No widzicie? – powiedziała Grażyna z goryczą. – Inni mają wszystko nowe…
Nie wytrzymałam.
– Grażyna! Czy ty naprawdę myślisz tylko o tym, co mają inni? Czy nie widzisz tego, co masz? Masz męża, rodzinę…
Zamilkła na chwilę i spuściła wzrok.
– Może masz rację… Ale czasem czuję się gorsza od innych.
Przytuliłam ją mocno.
– Każdy ma swoje problemy, córeczko. Ale wdzięczność to coś, czego trzeba się nauczyć.
Wyszliśmy od nich w milczeniu. W drodze powrotnej Andrzej powiedział:
– Może to pokolenie już takie jest? Wszystko im się należy…
Nie odpowiedziałam. Wciąż miałam łzy w oczach.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na zdjęcia ze ślubu Grażyny. Była taka szczęśliwa… Czy naprawdę pieniądze są ważniejsze niż miłość i rodzina?
Czasem pytam siebie: czy można nauczyć dorosłe dziecko wdzięczności? Czy to ja zawiodłam jako matka?