Moja teściowa codziennie krytykuje moje gotowanie – ile można wytrzymać?

— Znowu to samo na obiad? — głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała w progu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z wyraźnym niezadowoleniem. — Naprawdę nie możesz ugotować czegoś świeżego dla mojego syna? On przecież zasługuje na coś lepszego niż odgrzewane kotlety.

Zacisnęłam dłonie na łyżce, którą właśnie mieszałam zupę. W głowie pulsowało mi jedno pytanie: ile jeszcze wytrzymam? To nie był pierwszy raz, kiedy słyszałam podobne uwagi. Od kiedy zamieszkaliśmy z Markiem w tym mieszkaniu, jego matka pojawiała się niemal codziennie, zawsze z jakimś komentarzem. Najczęściej dotyczącym mojego gotowania.

— Pani Zofio, naprawdę nie mam czasu codziennie stać przy garach — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku gotowałam się ze złości. — Pracuję na pełen etat, a potem jeszcze ogarniam dom. Gotuję na kilka dni, żebyśmy mogli spokojnie zjeść po pracy.

— Kiedyś kobiety potrafiły zadbać o rodzinę — westchnęła teatralnie teściowa. — A teraz wszystko na szybko, byle jak. Mój Marek zawsze miał ciepły obiad na stole.

Marek wszedł do kuchni akurat w momencie, gdy czułam, że zaraz wybuchnę.

— Mamo, daj spokój — rzucił, ale jego głos był słaby, niemal przepraszający. — Asia naprawdę się stara.

Spojrzałam na niego z nadzieją, ale on tylko spuścił wzrok i zaczął przeglądać telefon. Znowu zostałam sama na placu boju.

Wieczorem, kiedy teściowa już wyszła, usiadłam przy stole i poczułam łzy napływające do oczu. Ile razy jeszcze będę musiała udowadniać swoją wartość? Przecież nie jestem gorsza tylko dlatego, że nie gotuję codziennie od podstaw!

Pamiętam pierwszy raz, kiedy Zofia przyszła do nas po ślubie. Przyniosła własnoręcznie upieczony sernik i od progu zaczęła komentować: „O, widzę, że kuchnia czysta. Pewnie rzadko używana?” Uśmiechnęłam się wtedy nerwowo, myśląc, że to żart. Ale szybko przekonałam się, że to dopiero początek.

Z czasem jej wizyty stały się coraz częstsze. Zawsze miała coś do powiedzenia: „Dlaczego nie prasujesz koszul Marka?”, „Czemu nie ma firanek w oknach?”, „Dzieci to by ci się przydały, wtedy byś zobaczyła, co to znaczy mieć obowiązki”.

Najgorsze były święta. Wtedy jej krytyka osiągała apogeum. Pamiętam Wigilię dwa lata temu. Ugotowałam barszcz według przepisu mojej mamy. Zofia spróbowała łyżkę i skrzywiła się: „Za mało czosnku. U nas w domu barszcz zawsze był aromatyczny.”

Marek nigdy nie stanął po mojej stronie. Tłumaczył się: „Wiesz jaka jest mama, nie przejmuj się.” Ale jak mam się nie przejmować, skoro czuję się jak intruz we własnym domu?

Próbowałam rozmawiać z Zofią spokojnie. Raz zaprosiłam ją do wspólnego gotowania.

— Może pokaże mi pani swój przepis na pierogi? — zaproponowałam z uśmiechem.

— Po co? I tak zrobisz po swojemu — odpowiedziała chłodno.

Czułam się coraz bardziej osaczona. Każde jej wejście do mieszkania sprawiało, że napinały mi się mięśnie. Nawet zapach jej perfum kojarzył mi się z krytyką.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wyjątkowo zmęczona. W kuchni siedziała Zofia i obierała ziemniaki.

— Dzisiaj zrobię obiad — oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Marek zasługuje na coś porządnego.

Nie wytrzymałam.

— Pani Zofio, proszę już przestać! To jest mój dom i moja kuchnia! — krzyknęłam drżącym głosem.

Zofia spojrzała na mnie zaskoczona.

— Nie muszę tu przychodzić — syknęła urażona i wyszła trzaskając drzwiami.

Marek wrócił godzinę później i od razu zobaczył moją zapłakaną twarz.

— Co się stało?

— Twoja mama… Nie mogę już tego znieść! — wybuchłam. — Ciągle mnie krytykuje! Nigdy nie jestem wystarczająco dobra!

Marek usiadł obok mnie i przez chwilę milczał.

— Wiem, że mama jest trudna… Ale ona chce dobrze.

— Dobrze dla kogo? Dla siebie? Dla ciebie? A co ze mną?

Po tej rozmowie przez kilka dni panowała cisza. Zofia nie przychodziła. Myślałam, że może coś się zmieniło. Ale kiedy pojawiła się ponownie, była chłodna i zdystansowana.

— Przyniosłam ci rosół — powiedziała do Marka, nawet nie patrząc na mnie.

Czułam się jak powietrze.

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam w pracy albo późno wieczorem. Marek coraz częściej jadał u mamy. Nasze rozmowy ograniczały się do minimum.

Pewnej nocy usiadłam sama w kuchni i spojrzałam na stertę pudełek z jedzeniem przygotowanym na cały tydzień. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja powinnam się zmienić?

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do psychologa. Opowiedziałam o wszystkim: o krytyce, o braku wsparcia ze strony męża, o poczuciu winy i bezsilności.

— Musi pani postawić granice — usłyszałam. — I porozmawiać szczerze z mężem o swoich uczuciach.

Łatwo powiedzieć…

Zebrałam się jednak na odwagę i pewnego wieczoru powiedziałam Markowi:

— Albo zaczniemy razem stawiać granice twojej mamie, albo ja tego dłużej nie wytrzymam.

Spojrzał na mnie poważnie pierwszy raz od dawna.

— Masz rację. Przepraszam cię…

Od tamtej pory próbujemy razem rozmawiać z Zofią. Nie jest łatwo. Czasem mam wrażenie, że to walka z wiatrakami. Ale przynajmniej wiem, że nie jestem już sama.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można zmienić kogoś takiego jak moja teściowa? A może najważniejsze to nauczyć się żyć po swojemu – nawet jeśli komuś innemu to przeszkadza?