Moja matka upokorzyła mnie przed przyjaciółmi, by bronić mojej żony. Czy naprawdę zasłużyłem na taki wstyd?
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie chcesz jechać, Marto – powiedziała mama, patrząc na moją żonę z wyraźnym rozczarowaniem. Siedzieliśmy wszyscy przy stole w salonie, a atmosfera była napięta jak nigdy wcześniej. Moja mama, Barbara, zawsze była osobą, która lubiła mieć ostatnie słowo. Tym razem jednak czułem, że sytuacja wymyka się spod kontroli.
Marta spuściła wzrok. – Po prostu… nie czuję się na siłach. Potrzebuję trochę czasu dla siebie – odpowiedziała cicho.
– Czas dla siebie? – powtórzyła mama z niedowierzaniem. – Przecież to tylko weekend w Kazimierzu! Chciałam ci zrobić przyjemność, a ty…
Widziałem, jak mama zaczyna się gotować. Wiedziałem, że zaraz wybuchnie. Zawsze tak było – kiedy coś nie szło po jej myśli, musiała znaleźć winnego. Tym razem padło na mnie.
– Michał! – zwróciła się do mnie ostro. – Ty jej na to pozwalasz? Twoja żona odrzuca moją propozycję i ty nawet nie próbujesz jej przekonać? Co z ciebie za mąż?
Poczułem, jak robi mi się gorąco. Przy stole siedzieli też moi przyjaciele: Tomek i Kasia, którzy przyszli na kolację. Wszyscy zamarli, patrząc na mnie z mieszaniną współczucia i zażenowania.
– Mamo, proszę cię… – zacząłem nieśmiało, ale ona już się rozkręcała.
– Zawsze byłeś taki miękki! Pozwalasz wszystkim wejść sobie na głowę! Nawet własnej żonie! – podniosła głos, a ja poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.
Marta zerwała się z krzesła i wybiegła do łazienki. Tomek próbował rozładować atmosferę żartem, ale nikt się nie zaśmiał. Kasia patrzyła na mnie z litością.
– Mamo, przestań! – powiedziałem w końcu stanowczo. – To nie twoja sprawa.
– Oczywiście, że moja! – odparła. – Jesteście rodziną! A rodzina powinna się wspierać!
Zapanowała cisza. Słychać było tylko cichy szloch dochodzący z łazienki. Wtedy mama wstała i podeszła do drzwi.
– Marto, kochanie… – zaczęła łagodniej. – Nie chciałam cię urazić. Po prostu zależy mi na waszym szczęściu.
Drzwi się otworzyły i Marta wyszła z zapuchniętymi oczami.
– Pani Barbaro… ja naprawdę doceniam wszystko, co pani dla nas robi. Ale czasem czuję się przytłoczona. Potrzebuję trochę przestrzeni. Proszę to zrozumieć.
Mama spojrzała na nią zaskoczona. Przez chwilę wydawało mi się, że zaraz wybuchnie płaczem.
– Przepraszam… – powiedziała cicho i wyszła z mieszkania bez słowa.
Zapanowała niezręczna cisza. Tomek i Kasia pożegnali się szybko i wyszli. Zostaliśmy sami.
Usiadłem obok Marty i objąłem ją ramieniem.
– Przepraszam cię za moją mamę…
– To nie twoja wina – odpowiedziała cicho. – Ale musisz jej w końcu postawić granice.
Wiedziałem, że ma rację. Od zawsze byłem tym „grzecznym synem”, który spełniał oczekiwania mamy. Nawet kiedy ożeniłem się z Martą, mama próbowała decydować o wszystkim: gdzie pojedziemy na wakacje, jak urządzimy mieszkanie, nawet co zjemy na święta. Zawsze tłumaczyłem to troską, ale dziś zobaczyłem, jak bardzo jej zachowanie rani moją żonę… i mnie samego.
Następnego dnia zadzwoniłem do mamy. Odebrała po kilku sygnałach.
– Michał? – jej głos był chłodny.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem stanowczo.
– O czym tu rozmawiać? Chciałam dobrze…
– Wiem, ale przekroczyłaś granicę. Upokorzyłaś mnie przy moich przyjaciołach i sprawiłaś przykrość Marcie. Tak nie może być.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Myślisz, że to ja jestem winna? Że to ja wszystko psuję?
– Nie chodzi o winę. Chodzi o szacunek do naszych wyborów. Musisz nam pozwolić żyć po swojemu.
Mama westchnęła ciężko.
– Może masz rację… Ale trudno mi pogodzić się z tym, że już was nie potrzebuję tak jak kiedyś.
Poczułem ukłucie żalu. Przecież ona też cierpiała – jej świat się zmienił, a ona nie potrafiła znaleźć w nim swojego miejsca.
Wieczorem usiedliśmy z Martą na kanapie.
– Myślisz, że ona kiedyś to zrozumie? – zapytała cicho.
– Nie wiem… Ale musimy być razem i wspierać się nawzajem.
Od tamtej pory relacje z mamą są chłodniejsze, ale bardziej szczere. Czasem tęsknię za dawną bliskością, ale wiem, że musiałem postawić granice – dla siebie i dla Marty.
Często wracam myślami do tamtego wieczoru i pytam sam siebie: czy naprawdę zasłużyłem na taki wstyd? Czy można kochać rodzinę i jednocześnie bronić własnych granic? Co wy byście zrobili na moim miejscu?