Mój mąż wybrał pierwszą klasę z mamą – a ja z dziećmi zostałam w ekonomicznej. Czy można wybaczyć taką zdradę?

– Naprawdę? Ty i mama w pierwszej klasie, a ja z dziećmi tutaj? – syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc na Tomka, który już stał przy wejściu do luksusowego wagonu. Wokół nas tłum ludzi, gwar, dzieci ciągnące za rękaw, a on – mój mąż – z tym swoim wiecznie zmęczonym spojrzeniem, jakby to on dźwigał cały świat na barkach.

– Kochanie, to tylko cztery godziny. Mama źle znosi tłok, a ja muszę jej pomóc. Ty sobie poradzisz, przecież zawsze sobie radzisz – rzucił szybko, nawet nie patrząc mi w oczy. Jego matka, pani Halina, już poprawiała apaszkę i uśmiechała się do mnie tym swoim chłodnym uśmiechem. – Dzieci są z tobą bezpieczne, Aniu – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam dłonie na uchwytach walizek i poprowadziłam Zosię i Michała do naszego przedziału. Zosia miała siedem lat i już zaczynała rozumieć, że coś jest nie tak. Michał miał cztery i był jeszcze za mały, żeby cokolwiek zauważyć poza tym, że nie może znaleźć swojego misia.

W wagonie ekonomicznym było duszno, głośno i ciasno. Dzieci marudziły, ktoś rozlał sok na podłogę, a ja czułam, jak narasta we mnie fala gniewu i upokorzenia. Próbowałam czytać książkę Zosi, ale litery rozmazywały mi się przed oczami. W głowie dudniło jedno pytanie: jak on mógł?

Cztery godziny później wysiedliśmy na dworcu w Krakowie. Tomek i pani Halina czekali już na peronie, wypoczęci, zadowoleni. – Jak było? – zapytała teściowa, poprawiając włosy. – Wiesz, Aniu, w pierwszej klasie to zupełnie inny komfort podróży. Powinnaś kiedyś spróbować.

Przełknęłam ślinę. – Może kiedyś będę miała okazję – odpowiedziałam cicho.

Tomek nawet nie zauważył mojego tonu. Zajął się bagażami i organizowaniem taksówki do pensjonatu. Przez całą drogę milczałam. Dzieci zasnęły na moich kolanach, a ja patrzyłam przez okno na szare ulice Krakowa i czułam się jak ktoś obcy we własnej rodzinie.

W pensjonacie wszystko było już przygotowane. Pani Halina miała swój pokój z balkonem i widokiem na góry. My – jedno małe pomieszczenie z dwoma łóżkami i rozkładanym fotelem dla dzieci. Tomek od razu poszedł do mamy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

Wieczorem usiedliśmy razem przy kolacji. Dzieci opowiadały o podróży, a pani Halina narzekała na kawę i pościel. Tomek słuchał jej uważnie, kiwał głową, spełniał każdą prośbę. Ja czułam się coraz bardziej przezroczysta.

– Aniu, może podasz mi sól? – rzuciła teściowa beznamiętnie.

– Oczywiście – odpowiedziałam automatycznie.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Tomek spał obok mnie spokojnie, jakby nic się nie stało. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim: o latach kompromisów, o wiecznym ustępowaniu jego matce, o tym jednym bilecie do pierwszej klasy, który stał się symbolem wszystkiego, co było nie tak w naszym małżeństwie.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Tomkiem. Znalazłam go rano w kuchni pensjonatu.

– Musimy pogadać – powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– O co chodzi?

– O nas. O to, jak mnie traktujesz. Jak pozwalasz swojej mamie decydować o wszystkim. Jak zostawiłeś mnie samą z dziećmi w ekonomicznej klasie, bo ona musiała mieć wygodę.

Tomek westchnął ciężko.

– Przesadzasz. To tylko podróż…

– Nie! To nie tylko podróż! To całe nasze życie! Zawsze ona jest ważniejsza ode mnie! Zawsze jej potrzeby są na pierwszym miejscu! A ja? Ja mam być silna i radzić sobie sama?

Zamilkł na chwilę.

– Aniu… Ja po prostu nie chcę konfliktów…

– A ja nie chcę być niewidzialna! – krzyknęłam przez łzy.

Wyszłam na balkon i długo patrzyłam na góry. Czułam się pusta i zmęczona. Po raz pierwszy od dawna zaczęłam myśleć o sobie: czego ja chcę? Czy naprawdę chcę tak żyć?

Kolejne dni były napięte. Pani Halina coraz częściej komentowała moje wychowanie dzieci, sposób gotowania, nawet to jak się ubieram. Tomek milczał albo stawał po jej stronie. Dzieci wyczuwały napięcie i stawały się coraz bardziej niespokojne.

Pewnego wieczoru Zosia zapytała: – Mamo, dlaczego babcia cię nie lubi?

Zatkało mnie. Przytuliłam ją mocno.

– To nie tak, kochanie… Po prostu czasem dorośli mają trudności ze sobą rozmawiać.

Ale wiedziałam, że to kłamstwo.

Ostatniego dnia pobytu spakowałam walizki wcześniej niż wszyscy. W drodze powrotnej do Warszawy usiadłam sama z dziećmi w wagonie ekonomicznym. Tomek znów był z mamą w pierwszej klasie. Tym razem nawet nie próbował tłumaczyć.

Gdy wróciliśmy do domu, powiedziałam mu jasno:

– Albo coś się zmieni, albo nie widzę dla nas przyszłości.

Spojrzał na mnie przerażony pierwszy raz od lat.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba przejść przez upokorzenie i samotność, żeby zobaczyć prawdę o sobie i innych. Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy warto walczyć o kogoś, kto zawsze wybiera kogoś innego?

A może lepiej wreszcie wybrać siebie?