Między trzema braćmi – dlaczego tylko mój mąż jest podporą dla teściowej?

– Znowu tylko ty, Tomek? – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc naczynia po kolacji, kiedy usłyszałam, jak woła mojego męża z pokoju. – A gdzie są twoi bracia? – dodała z wyrzutem, choć dobrze wiedziała, że Piotr i Marek już dawno się ulotnili.

Tomek spojrzał na mnie bezradnie. W jego oczach widziałam zmęczenie, które narastało od miesięcy. Odkąd teść zmarł, cała odpowiedzialność za mamę spadła na nas. Piotr mieszka dwa piętra wyżej, Marek na drugim końcu miasta, ale to zawsze Tomek odbiera telefony, robi zakupy, jeździ z mamą do lekarza. Ja… ja jestem tą, która gotuje jej obiady, sprząta po niej i znosi jej humory.

Czasem mam wrażenie, że jestem niewidzialna. Że moje starania są oczywiste, a wdzięczność – nieosiągalna. Kiedyś próbowałam porozmawiać z Tomkiem:

– Może zadzwonisz do Piotra? Niech on pojedzie z mamą na kontrolę do przychodni.

Tomek westchnął ciężko.

– Wiesz, jaki on jest. Zawsze ma wymówkę. Praca, dzieci…

– A my nie mamy pracy? Nie mamy dzieci? – nie wytrzymałam.

Wiedziałam jednak, że to nie jego wina. On po prostu nie umie odmówić matce. Wychowany w cieniu jej oczekiwań, zawsze był tym „najlepszym synem”. Piotr – wieczny buntownik, Marek – wiecznie nieobecny. A my? My zostaliśmy z odpowiedzialnością, która zaczynała mnie przerastać.

Pamiętam zeszłoroczne święta. Siedzieliśmy przy stole – cała rodzina. Teściowa uśmiechała się szeroko do Piotra i Marka, jakby byli bohaterami dnia. Gdy tylko skończyli jeść, wstali od stołu.

– Mamo, musimy już lecieć – rzucił Piotr, nawet nie patrząc w naszą stronę.

– No tak, dzieci czekają – dodał Marek.

Zostaliśmy sami z górą naczyń i rozżaloną teściową.

– Widzisz? Tylko wy się liczycie – powiedziała do Tomka, a ja poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę tylko my?

Z czasem zaczęłam zauważać coraz więcej drobnych niesprawiedliwości. Teściowa potrafiła zadzwonić do Tomka o szóstej rano w sobotę:

– Synku, boli mnie głowa. Zrobisz mi herbatę?

Albo prosiła mnie o zakupy, choć wiedziała, że wracam późno z pracy.

– Piotr przecież ma samochód – próbowałam tłumaczyć.

– Ale on taki zajęty… Ty masz bliżej do sklepu – odpowiadała bez mrugnięcia okiem.

Czułam się coraz bardziej osaczona. Nasze małżeństwo zaczęło się kruszyć pod ciężarem obowiązków. Wieczorami kładliśmy się spać w milczeniu. Czasem płakałam po cichu do poduszki.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Marka.

– Marek, mama potrzebuje pomocy. Nie możemy być z Tomkiem jedynymi osobami na świecie!

Usłyszałam tylko:

– Wiesz, jak jest… Mam teraz trudny okres w pracy. Poza tym mama zawsze najlepiej dogaduje się z Tomkiem.

Zamknęłam oczy ze złości. Czy naprawdę wszyscy uważają, że opieka nad starszym rodzicem to obowiązek tylko jednego dziecka?

Zaczęłam szukać wsparcia u znajomych. Okazało się, że nie jestem sama. Koleżanka z pracy opowiadała mi o swojej siostrze:

– U nas to samo! Ja wszystko robię dla mamy, a siostra nawet nie zadzwoni zapytać, czy czegoś nie potrzeba…

Zrozumiałam wtedy, że to problem wielu polskich rodzin. Starsi rodzice często wybierają sobie „ulubione dziecko”, na którym opiera się cały świat. Reszta rodzeństwa czuje się zwolniona z odpowiedzialności.

W końcu postanowiłam działać. Zorganizowałam rodzinne spotkanie. Przy stole zasiedliśmy wszyscy: my z Tomkiem, Piotr z żoną i dziećmi oraz Marek.

– Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem. – Mama potrzebuje wsparcia i nie możemy być z Tomkiem jedynymi osobami, które jej pomagają.

Piotr spojrzał na mnie zdziwiony.

– Przecież zawsze sobie radziliście…

– Ale my też mamy swoje życie! – wybuchł Tomek. – Nie możemy wszystkiego robić sami!

Marek spuścił wzrok.

– Może powinniśmy ustalić grafik? – zaproponowałam cicho.

Po długiej dyskusji ustaliliśmy podział obowiązków: Piotr miał robić zakupy raz w tygodniu, Marek zabierać mamę do lekarza co miesiąc. Przez chwilę poczułam ulgę.

Ale życie szybko zweryfikowało nasze plany. Piotr zapomniał o zakupach już po dwóch tygodniach. Marek odwołał wizytę u lekarza „z powodu pilnego spotkania”. Wszystko wróciło do punktu wyjścia.

Dziś siedzę przy kuchennym stole i patrzę na Tomka, który właśnie wrócił od mamy. Jest zmęczony i przygnębiony.

– Może powinniśmy po prostu pogodzić się z tym losem? – pyta cicho.

A ja zastanawiam się: czy naprawdę jesteśmy skazani na samotność w tej walce? Czy polskie rodziny zawsze muszą dzielić się na tych „odpowiedzialnych” i „nieobecnych”? Czy ktoś kiedyś przerwie ten krąg?

Może Wy macie podobne doświadczenia? Jak radzicie sobie z nierównym podziałem obowiązków w rodzinie?