Mąż mojej przyjaciółki zrobił wszystko, by uciec od ojcostwa. Ta historia wstrząsnęła mną do głębi

— Brygida, co się z tobą dzieje? — zapytałam, widząc jej zapadnięte policzki i cienie pod oczami. Stałyśmy na przystanku tramwajowym przy Rondzie Mogilskim, a ona nerwowo poprawiała kocyk na śpiącym w wózku synku.

— Nie wiem, czy powinnam ci to mówić… — zaczęła cicho, patrząc gdzieś ponad moim ramieniem. — Ale chyba już nie mam siły udawać, że wszystko jest w porządku.

Zawsze była tą silną z naszej klasy. Brygida — dziewczyna z ambicjami, z planem na życie. Po liceum poszła na prawo, poznała Andrzeja na studiach. Wszyscy mówili: „Idealna para!”. On — przystojny, elokwentny, z dobrego domu. Ona — zdeterminowana, by osiągnąć coś więcej niż jej rodzice. Pobrali się po trzech latach.

— Wiesz, że ja naprawdę go kochałam? — powiedziała nagle. — I chyba nadal kocham. Ale on… on się zmienił.

Przypomniałam sobie ich wesele. Andrzej żartował wtedy, że dzieci to „kiedyś tam”, bo najpierw trzeba „żyć dla siebie”. Brygida śmiała się wtedy razem z nim. Ale życie nie pyta o plany.

— Zaszłam w ciążę przypadkiem — przyznała. — Byłam przerażona, ale też szczęśliwa. Myślałam, że Andrzej się ucieszy. Ale on… on po prostu zniknął.

— Jak to? — spytałam z niedowierzaniem.

— Fizycznie był obecny. Ale psychicznie… zamknął się w sobie. Przestał ze mną rozmawiać. Wracał późno z pracy, tłumaczył się nadgodzinami. A potem zaczął znikać na całe weekendy. Mówił, że musi odpocząć od „domowego chaosu”.

Brygida opowiadała dalej: o samotnych wieczorach, kiedy płakała w łazience, żeby nie obudzić dziecka; o tym, jak Andrzej coraz częściej wyjeżdżał służbowo; o tym, jak jego matka powtarzała jej: „Może jeszcze nie jesteście gotowi na rodzinę? Może powinnaś wrócić do pracy i dać mu trochę luzu?”.

— Najgorsze było to poczucie winy — wyznała Brygida, ściskając dłonie tak mocno, że pobielały jej knykcie. — Zaczęłam wierzyć, że to wszystko moja wina. Że go przytłoczyłam. Że powinnam była poczekać z dzieckiem.

Pewnego dnia Andrzej wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Brygida karmiła synka butelką.

— Możemy porozmawiać? — zapytał chłodno.

— Jasne — odpowiedziała niepewnie.

Usiadł naprzeciwko niej i przez chwilę milczał.

— Ja… ja nie chcę tego życia — powiedział w końcu. — Nie chcę być ojcem. Nie czuję tego. To mnie niszczy.

Brygida patrzyła na niego w osłupieniu.

— Andrzej, przecież to nasze dziecko! — wyszeptała.

— Twoje dziecko — poprawił ją lodowato. — Ty je chciałaś.

To był moment, w którym coś w niej pękło. Przez kilka tygodni próbowała go przekonać do terapii, do rozmowy z psychologiem. On tylko wzruszał ramionami albo wychodził z domu bez słowa.

W końcu pewnego dnia po prostu nie wrócił na noc. Zostawił kartkę: „Nie potrafię tak żyć. Przepraszam”.

Brygida została sama z kilkumiesięcznym synkiem i kredytem na mieszkanie w Krakowie. Rodzice byli daleko, teściowa przestała odbierać telefony.

— Myślałam o wszystkim — przyznała mi cicho. — O tym, żeby go zostawić u Andrzeja i wyjechać gdzieś daleko. O tym, żeby wrócić do rodziców i zacząć od nowa. Ale nie mogłam… Patrzyłam na niego i wiedziałam, że nie mogę go skrzywdzić za błędy dorosłych.

Zaczęła szukać pracy zdalnej, żeby pogodzić opiekę nad dzieckiem z zarabianiem pieniędzy. Przez pierwsze miesiące żyła jak w transie: kawa, pieluchy, maile do klientów, płacz dziecka i własny płacz w poduszkę nocami.

Andrzej pojawił się po pół roku z adwokatem.

— Chcę rozwodu — oznajmił bez emocji.

— A syn? — zapytała Brygida drżącym głosem.

— Nie jestem gotowy być ojcem. Nie będę płacił alimentów ponad minimum ustawowe. I proszę mnie nie szukać.

Sąd orzekł rozwód szybko. Andrzej wyjechał do Warszawy i zerwał kontakt nie tylko z Brygidą, ale nawet ze swoją matką.

Brygida została sama ze wszystkim: rachunkami, chorobami dziecka, samotnością tak gęstą jak mgła nad Wisłą jesienią.

— Wiesz co jest najgorsze? — zapytała mnie wtedy na przystanku. — Że ludzie patrzą na mnie jak na ofiarę albo jak na idiotkę, która nie umiała zatrzymać męża. A ja po prostu chciałam mieć rodzinę…

Patrzyłam na nią i czułam narastającą złość na Andrzeja i cały świat, który pozwala mężczyznom uciekać od odpowiedzialności bez konsekwencji.

— Czasem myślę… może lepiej byłoby nigdy go nie poznać? Może lepiej byłoby być samotną matką od początku niż wierzyć w bajki o szczęśliwej rodzinie?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można jeszcze zaufać komuś po takim doświadczeniu?