Jutro, w którym powiedziałam wszystko: Wyznanie polskiej synowej
– Marta, znowu nie posoliłaś ziemniaków! – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami mokrymi od wody i łez, które już dawno przestałam ocierać. W tej chwili miałam ochotę rzucić wszystko i wybiec z domu, ale zamiast tego tylko skinęłam głową i zaczęłam solić ziemniaki, jakbym była dzieckiem przyłapanym na błędzie.
Mój mąż, Tomek, siedział przy stole z nosem w telefonie. Nawet nie podniósł wzroku. Ostatnio coraz częściej miałam wrażenie, że jestem przezroczysta – dla niego, dla jego matki, dla całego świata. Tylko dzieci czasem przytulały się do mnie mocniej, jakby wyczuwały, że coś jest nie tak.
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam na łóżku i patrzyłam w ciemność. W głowie słyszałam słowa teściowej: „Gdybyś była lepszą żoną, Tomek byłby szczęśliwszy. Gdybyś była lepszą matką, dzieci nie płakałyby tak często.” Każde zdanie wbijało się we mnie jak kolec. Przez lata nauczyłam się milczeć. Dla świętego spokoju. Dla dzieci. Dla Tomka. Ale dziś czułam, że coś we mnie pęka.
Pamiętam dzień naszego ślubu. Mama płakała ze wzruszenia, tata ściskał mi dłoń tak mocno, jakby chciał mnie zatrzymać przy sobie na zawsze. Nie wiedziałam wtedy, że wchodzę w świat, w którym moje zdanie będzie miało coraz mniejsze znaczenie. Że będę musiała walczyć o każdy kawałek siebie.
Pierwsze lata były trudne, ale miałam nadzieję. Myślałam: „To minie. Przyzwyczai się do mnie.” Ale teściowa nigdy nie przestała kontrolować każdego mojego kroku. „Nie tak się prasuje koszule Tomka”, „Nie tak gotuje się rosół”, „Nie pozwól dzieciom biegać po domu”. Każdego dnia czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.
Tomek? Z początku próbował mnie bronić. Ale z czasem zaczął unikać konfliktów. „Daj spokój, mama już taka jest”, „Nie przejmuj się”, „Nie rób scen”. Zostawałam sama z własnym żalem i poczuciem winy.
Najgorsze były wieczory, kiedy po kłótni z teściową zamykałam się w łazience i płakałam w ciszy. Czasem słyszałam za drzwiami cichy głos córki: „Mamo, wszystko dobrze?” Odpowiadałam zawsze to samo: „Tak, kochanie. Wszystko dobrze.”
Ale nie było dobrze.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Tomka z matką:
– Marta nigdy nie będzie taka jak ja – powiedziała teściowa z pogardą.
– Wiem, mamo – odpowiedział cicho Tomek.
To bolało bardziej niż wszystkie wcześniejsze słowa razem wzięte.
Zaczęłam się zastanawiać: kim jestem? Czy jeszcze pamiętam siebie sprzed tego wszystkiego? Kiedy ostatni raz śmiałam się szczerze? Kiedy ostatni raz czułam się kochana?
W pracy byłam inna – pewna siebie, lubiana przez koleżanki. Tam mogłam być sobą. Ale po powrocie do domu znów stawałam się cicha, niewidzialna.
Dziś wieczorem siedzę przy kuchennym stole i piszę ten list do siebie. Jutro powiem im wszystko. Powiem Tomkowi, że nie chcę już żyć w cieniu jego matki. Powiem teściowej, że nie jestem jej służącą ani kopią. Powiem dzieciom, że mama też ma prawo być szczęśliwa.
Bo ile można milczeć? Ile można poświęcać siebie dla innych?
Słyszę kroki na schodach – to Tomek wraca z pracy. Wchodzę do salonu i patrzę mu prosto w oczy.
– Musimy porozmawiać – mówię stanowczo.
– Teraz? Jestem zmęczony…
– Teraz – przerywam mu pierwszy raz od lat.
Czuję drżenie w głosie, ale nie ustępuję.
– Marta, co się dzieje?
– Nie chcę już tak żyć – mówię cicho, ale wyraźnie. – Albo coś się zmieni, albo…
Nie kończę zdania. Wiem, że on rozumie.
Tej nocy długo nie śpię. Przewracam się z boku na bok i myślę o tym wszystkim, co straciłam przez lata milczenia. O marzeniach, które porzuciłam. O sobie sprzed lat.
Jutro powiem wszystko. Jutro będę walczyć o siebie.
Czy naprawdę trzeba aż tyle wycierpieć, żeby odważyć się mówić własnym głosem? Czy ktoś z Was też kiedyś bał się powiedzieć prawdę najbliższym?