W dniu naszej rocznicy ślubu powiedział: „Już cię nie kocham”. Ale nie to było najgorsze…
– Już cię nie kocham.
Te słowa padły w kuchni, wśród zapachu świeżo upieczonego sernika i dźwięku gotującej się kawy. Był 18 maja, nasza dziesiąta rocznica ślubu. Stałam przy stole, w rękach trzymałam dwa porcelanowe kubki z napisem „Na zawsze razem”. Kiedy to powiedział, poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Przez chwilę myślałam, że to żart. Ale spojrzałam na niego – na Pawła – i zobaczyłam w jego oczach coś obcego. Nie było tam żalu, nie było nawet cienia wahania. Była tylko chłodna determinacja.
– Co ty mówisz? – wyszeptałam, czując, jak drżą mi ręce.
Paweł odsunął się ode mnie o krok, jakby bał się, że dotyk mnie poparzy.
– Przepraszam, Marto. Ale tak jest lepiej. Dla nas obojga.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zobaczyłam kątem oka torbę podróżną stojącą przy drzwiach. Jego ulubiona granatowa torba, ta sama, którą zabierał na delegacje do Warszawy. Telefon leżał na stole, wyłączony. Wiedziałam już wtedy, że to nie jest decyzja podjęta pod wpływem chwili.
– Masz kogoś? – zapytałam głosem, który ledwo rozpoznałam jako swój.
Nie odpowiedział od razu. Wziął głęboki oddech i spojrzał gdzieś ponad moją głową.
– To nie ma znaczenia – powiedział w końcu. – Po prostu… nie chcę już tak żyć.
Chciałam krzyczeć, rzucić czymś o ścianę, ale nie mogłam się ruszyć. Czułam się jak sparaliżowana. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasz pierwszy taniec na weselu, wspólne wakacje nad Bałtykiem, wieczory spędzone na kanapie z naszym synem, Antkiem. Wszystko to nagle straciło sens.
– A Antek? – zapytałam cicho. – Co mu powiesz?
Paweł wzruszył ramionami.
– Porozmawiam z nim jutro. Dziś… dziś muszę wyjechać.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Jak można odejść tak po prostu? W dzień rocznicy? Bez słowa wyjaśnienia? Bez walki?
Usiadłam na krześle i ukryłam twarz w dłoniach. Słyszałam tylko jego kroki, szelest kurtki i dźwięk zamykanych drzwi. Potem była cisza. Taka cisza, jakiej nigdy wcześniej nie znałam.
Przez pierwsze godziny siedziałam bez ruchu. Potem zadzwoniła mama.
– Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy! – powiedziała radośnie.
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Łzy zaczęły płynąć po policzkach.
– Mamo… Paweł odszedł – wyszeptałam.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Co ty mówisz? Przecież… przecież byliście tacy szczęśliwi!
Byliśmy? Czy tylko ja tak myślałam?
Następnego dnia Paweł przyszedł po Antka. Chłopiec miał wtedy siedem lat i nie rozumiał, dlaczego tata płacze i mówi mu, że musi wyjechać na jakiś czas. Patrzyłam na nich zza uchylonych drzwi i czułam, jak serce łamie mi się na kawałki.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w transie. Musiałam chodzić do pracy w urzędzie miasta, odbierać Antka ze szkoły, robić zakupy. Ludzie pytali: „Co u was?”, a ja odpowiadałam automatycznie: „W porządku”. Tylko wieczorami pozwalałam sobie na płacz.
Najgorsze były noce. Leżałam w łóżku i analizowałam każdy dzień ostatnich miesięcy. Czy coś przeoczyłam? Czy powinnam była zauważyć sygnały? Może za bardzo skupiałam się na pracy i Antku? Może Paweł czuł się samotny?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego siostra, Kasia.
– Marta… Paweł jest z kimś innym – powiedziała bez ogródek. – Z tą dziewczyną z pracy, Sylwią.
Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
– Wiedziałaś o tym? – zapytałam przez łzy.
– Domyślałam się… Ale on nikomu nic nie mówił. Przepraszam.
Złość mieszała się we mnie z rozpaczą. Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł odejść do innej kobiety i zostawić mnie samą z dzieckiem?
Przez kolejne miesiące próbowałam poukładać swoje życie na nowo. Antek coraz częściej pytał o tatę. Paweł pojawiał się nieregularnie – raz zabierał syna na weekend do swojej nowej kawalerki na Pradze, innym razem odwoływał spotkanie w ostatniej chwili.
Moja mama powtarzała:
– Musisz być silna dla Antka.
Ale ja czułam się coraz słabsza. W pracy zaczęto szeptać za moimi plecami. Koleżanka z biura zapytała kiedyś:
– A może powinnaś mu wybaczyć? Dla dziecka?
Nie wiedziałam już, co jest dobre dla mnie, a co dla syna. Każda decyzja wydawała się zła.
Któregoś dnia Antek wrócił od ojca i powiedział:
– Tata mówi, że Sylwia jest fajna i że może kiedyś zamieszkamy razem wszyscy.
Zamarłam.
– A ty byś tego chciał? – zapytałam ostrożnie.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem… Chciałbym, żeby tata był z nami w domu.
Nie potrafiłam mu tego dać. Nie potrafiłam nawet odpowiedzieć na jego pytania bez łez w oczach.
Minął rok od tamtego dnia. Nadal boli mnie każda rocznica, każde wspomnienie wspólnych chwil. Ale nauczyłam się żyć sama ze sobą. Zaczęłam chodzić na terapię, znalazłam nowe hobby – maluję obrazy wieczorami, kiedy Antek śpi.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy naprawdę można przewidzieć zdradę? Czy da się odbudować życie po takim upadku?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Może ktoś też przeszedł przez coś podobnego? Jak długo jeszcze będę czekać aż przestanie boleć?