Teściowie na weekend: Czy jestem tylko gosposią we własnym domu? Moja walka o szacunek i własne granice
— Znowu przyjeżdżają? — zapytałam cicho, patrząc na Pawła, który właśnie odkładał telefon na stół. W jego oczach widziałam już tę znajomą mieszankę rezygnacji i poczucia obowiązku. — Mama mówiła, że przywiozą świeże jajka i ogórki z działki — odpowiedział, jakby to miało wszystko usprawiedliwić.
Wiedziałam, co to oznacza. Kolejny weekend, który miał być dla nas, zamieni się w maraton sprzątania, gotowania i udawania, że wszystko jest w porządku. W piątek po pracy zamiast odpocząć, biegałam po mieszkaniu z odkurzaczem, ścierką i mopem. W lodówce układałam produkty tak, by wyglądały na świeże i domowe. W głowie układałam menu na dwa dni — musiałam pamiętać, że teściowa nie je cebuli, a teść nie znosi makaronu.
W sobotę rano dzwonek do drzwi rozdarł ciszę. Otworzyłam i zobaczyłam ich: pani Jadwiga z miną surową jak zawsze i pan Stanisław z reklamówką pełną słoików. — O, dzień dobry, Kasiu. Znowu masz bałagan w przedpokoju — rzuciła teściowa, zanim jeszcze zdążyłam ich zaprosić do środka. Uśmiechnęłam się sztucznie, chowając buty córki pod ławkę.
— Pawełku, pomóż tacie z bagażami! — zawołała pani Jadwiga przez ramię, a ja już wiedziałam, że przez najbliższe godziny będę niewidzialna. Zniknęłam w kuchni, zaczęłam obierać ziemniaki. Słyszałam ich rozmowy w salonie: o polityce, o sąsiadach, o tym, jak to „za ich czasów” wszystko było lepsze.
W południe teściowa weszła do kuchni. — Kasiu, a może byś zrobiła jeszcze kompot? I ten obrus to już chyba czas zmienić… — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zacisnęłam zęby. — Oczywiście — odpowiedziałam cicho.
Paweł pojawił się tylko na chwilę. — Dasz radę? — zapytał szeptem. Spojrzałam na niego z wyrzutem. — A mam wyjście? — odpowiedziałam równie cicho.
Obiad minął pod znakiem krytyki: ziemniaki za słone, mięso za suche, surówka mogłaby być bardziej chrupiąca. Teść poprosił o dokładkę, ale nawet nie spojrzał mi w oczy. Czułam się jak powietrze.
Po południu teściowa zaczęła przeglądać szafki w kuchni. — Kasiu, a czemu tu taki bałagan? Ja to zawsze miałam wszystko poukładane… — mruczała pod nosem. Miałam ochotę krzyknąć: „To jest mój dom!”, ale tylko ścisnęłam dłonie w pięści.
Wieczorem usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty. Paweł był zajęty rozmową z ojcem o samochodach. Córka bawiła się klockami pod stołem. Pani Jadwiga weszła do pokoju i spojrzała na mnie z dezaprobatą. — Kasiu, nie powinnaś siedzieć bezczynnie. Może byś przygotowała coś na śniadanie?
Poczułam łzy napływające do oczu. Wyszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam sobie na kilka minut słabości. „Czy ja naprawdę jestem tylko gosposią we własnym domu?” — pomyślałam gorzko.
W niedzielę rano obudził mnie zapach kawy i głosy dobiegające z kuchni. Teściowa już krzątała się przy stole, narzekając na mój sposób parzenia kawy. — Kasiu, ty chyba nie umiesz gotować po polsku… — usłyszałam przez uchylone drzwi.
Po śniadaniu Paweł wyszedł z ojcem do garażu. Zostałam sama z panią Jadwigą i córką. Teściowa zaczęła opowiadać mi o swojej młodości: jak to ona potrafiła pogodzić pracę zawodową z prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. — Ty masz łatwiej, bo wszystko masz pod nosem — mówiła z przekonaniem.
Nie wytrzymałam. — Pani Jadwigo, ja też pracuję na pełen etat i staram się dbać o dom najlepiej jak potrafię. Ale czasem chciałabym po prostu odpocząć we własnym domu — powiedziałam drżącym głosem.
Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona. Przez chwilę milczała, a potem wzruszyła ramionami. — Młodzi teraz tacy delikatni… Za moich czasów… — zaczęła, ale przerwałam jej.
— Proszę mnie nie oceniać. To jest mój dom i chciałabym czuć się tu swobodnie — powiedziałam stanowczo.
Wieczorem, gdy teściowie szykowali się do wyjazdu, Paweł podszedł do mnie niepewnie. — Dziękuję ci za ten weekend… Wiem, że nie jest ci łatwo — powiedział cicho.
Spojrzałam mu w oczy. — Paweł, musimy ustalić granice. Nie chcę być tylko gosposią w swoim domu. Potrzebuję twojego wsparcia.
Przytulił mnie mocno. — Masz rację. Porozmawiam z nimi przed kolejną wizytą.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, poczułam ulgę i zmęczenie jednocześnie. Usiadłam na kanapie i spojrzałam na rozrzucone zabawki córki.
Czy naprawdę tak trudno jest postawić granice wobec bliskich? Czy musimy poświęcać własny komfort dla „rodzinnej tradycji”? Może czas zawalczyć o siebie – zanim zupełnie stracimy siebie w oczach innych?