Teściowa w naszym mieszkaniu: pół roku pod jednym dachem i coraz mniej powietrza

— Znowu nie odłożyłaś mojej filiżanki na miejsce, Aniu — głos teściowej rozbrzmiewał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam wejść. Przez chwilę miałam ochotę wyjść z powrotem do przedpokoju i udawać, że nie słyszałam, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Stanisława była czujna jak pies stróżujący — wszystko widziała, wszystko słyszała i zawsze miała coś do powiedzenia.

Mój mąż, Tomek, siedział już przy stole, czytając gazetę. Nawet nie podniósł wzroku, gdy weszłam. Odkąd jego mama zamieszkała z nami po operacji kolana, nasz dom zmienił się nie do poznania. Na początku rozumiałam — potrzebowała pomocy, nie mogła sama wstać z łóżka ani się umyć. Przez pierwsze tygodnie byłam gotowa zrobić wszystko, żeby jej ulżyć. Ale minęło już pół roku, a ona nadal tu jest. I coraz częściej mam wrażenie, że to ja jestem gościem we własnym mieszkaniu.

— Aniu, czy mogłabyś dziś zrobić rosół? Wiesz, że po operacji muszę jeść lekkostrawnie — dodała Stanisława tonem nieznoszącym sprzeciwu.

— Oczywiście — odpowiedziałam automatycznie, choć w środku aż się we mnie gotowało. Ile jeszcze razy będę musiała gotować rosół? Ile jeszcze razy usłyszę, że źle posprzątałam łazienkę albo że powinnam inaczej rozwieszać pranie?

Tomek spojrzał na mnie przelotnie i uśmiechnął się lekko. — Mama ma rację, rosół dobrze ci wychodzi — rzucił, jakby to miało cokolwiek zmienić.

Czasem mam wrażenie, że on naprawdę nie widzi problemu. Dla niego obecność mamy to błogosławieństwo: ktoś ugotuje obiad, ktoś posprząta, ktoś przypilnuje dzieci. Ale dla mnie to codzienna walka o każdy kawałek przestrzeni, o chwilę ciszy, o prawo do własnego zdania.

Najgorsze są wieczory. Kiedy dzieci już śpią, a ja marzę tylko o tym, żeby usiąść z książką albo obejrzeć serial. Wtedy Stanisława siada obok mnie na kanapie i zaczyna opowiadać o swoim dzieciństwie na wsi albo o tym, jak to kiedyś kobiety były bardziej zaradne. Czasem mam ochotę krzyknąć: „To jest mój dom! Chcę mieć trochę prywatności!” Ale nie krzyczę. Uśmiecham się i przytakuję, bo wiem, że Tomek zaraz powie: „Daj spokój, mama się nudzi.”

Gosia, siostra Tomka, właśnie urodziła dziecko. Teoretycznie to ona powinna teraz przejąć opiekę nad mamą, ale wszyscy zgodnie uznali, że młoda matka ma wystarczająco dużo na głowie. Więc wszystko spadło na mnie. Czasem mam wrażenie, że jestem niewidzialna — wszyscy oczekują ode mnie poświęcenia i cierpliwości, ale nikt nie pyta, jak ja się z tym czuję.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Siedzieliśmy przy kolacji — ja, Tomek i Stanisława. Dzieci już spały. Stanisława zaczęła narzekać na sposób, w jaki posoliłam ziemniaki.

— Aniu, kiedyś kobiety wiedziały, jak gotować dla rodziny. Teraz wszystko na szybko, byle jak… — zaczęła.

— Mamo! — przerwał jej Tomek ostrzej niż zwykle.

Zamarłam z widelcem w ręku. To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy Tomek stanął po mojej stronie.

— Ania robi wszystko najlepiej jak potrafi. Gdyby nie ona, nie wiem, jak byśmy sobie poradzili — powiedział cicho.

Stanisława spojrzała na niego zaskoczona. Przez chwilę w kuchni panowała cisza tak gęsta, że można by ją kroić nożem.

Po kolacji zamknęłam się w łazience i pozwoliłam sobie na kilka łez. Nie dlatego, że było mi przykro — raczej dlatego, że poczułam ulgę. Może Tomek wreszcie coś zrozumiał?

Ale następnego dnia wszystko wróciło do normy. Stanisława znów rządziła domem twardą ręką, a Tomek udawał, że nic się nie stało.

Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu — na długie spacery z psem, do sklepu po byle co, byle tylko złapać oddech. Czułam się jak intruz w swoim własnym życiu. Nawet dzieci zauważyły zmianę: Staś zapytał ostatnio: „Mamo, dlaczego jesteś smutna?”

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

W końcu postanowiłam porozmawiać z Tomkiem. Wieczorem usiadłam obok niego na kanapie.

— Tomek… Ja tak dłużej nie mogę — zaczęłam cicho.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— O co ci chodzi? Przecież mama niedługo wróci do siebie…

— Słyszysz siebie? Mówisz to od miesięcy! A ja czuję się tu jak służąca! Nie mam już siły! — głos mi się załamał.

Tomek milczał przez chwilę.

— Porozmawiam z mamą — powiedział w końcu.

Nie wierzyłam mu. Ale następnego dnia rzeczywiście usiadł ze Stanisławą i zaczął tłumaczyć jej sytuację. Słyszałam ich rozmowę przez drzwi: „Mamo, Ania jest zmęczona. Musisz zacząć myśleć o powrocie do siebie.”

Stanisława była oburzona. Przez kilka dni chodziła obrażona i prawie się do mnie nie odzywała. Ale potem zaczęła pakować swoje rzeczy.

Kiedy odjeżdżała taksówką do swojego mieszkania na drugim końcu miasta, poczułam ulgę tak wielką, że aż zakręciło mi się w głowie. Ale jednocześnie miałam wyrzuty sumienia — przecież to starsza kobieta po operacji… Może powinnam była być bardziej cierpliwa?

Teraz siedzę wieczorem w pustym salonie i zastanawiam się: czy naprawdę można być szczęśliwym w małżeństwie bez własnej przestrzeni? Czy poświęcenie dla rodziny zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie? Może są granice cierpliwości i każdy ma prawo je wyznaczyć?