Teściowa, kawa i zamknięte drzwi: Jak jeden poranek zmienił wszystko w mojej rodzinie

— Znowu nie ma mleka do kawy? — głos Barbary przebił ciszę poranka jak dzwonek alarmowy. Stałam przy kuchennym blacie, z rękami zanurzonymi w ciepłej wodzie, próbując zmyć resztki wczorajszej kolacji. Moje serce przyspieszyło, choć przecież to tylko mleko. — Przepraszam, zapomniałam kupić — odpowiedziałam cicho, czując, jak w gardle rośnie mi gula.

Barbara spojrzała na mnie z tym swoim charakterystycznym wyrazem twarzy — mieszanką rozczarowania i wyższości. — Gdybyś była lepiej zorganizowana, nie musiałabym codziennie czegoś szukać — rzuciła, siadając przy stole i stukając paznokciami o blat.

Mój mąż, Tomek, siedział obok niej z gazetą, udając, że nie słyszy. Nasza córka Zosia bawiła się na dywanie w salonie, nieświadoma napięcia unoszącego się w powietrzu.

Wiedziałam, że Barbara nie odpuści. Od kiedy zamieszkała z nami po śmierci teścia, każdy dzień był próbą sił. Czułam się jak intruz we własnym domu. Każda drobnostka — źle ułożone sztućce, nie tak posprzątany stół, za mało soli w zupie — stawała się pretekstem do krytyki.

— Może powinnaś zrobić listę zakupów i się jej trzymać? — ciągnęła dalej teściowa. — Ja w twoim wieku miałam troje dzieci i wszystko ogarniałam.

Zacisnęłam szczęki. Ile razy można słuchać tych samych wyrzutów? Spojrzałam na Tomka, szukając wsparcia. On jednak tylko wzruszył ramionami i schował się za gazetą jeszcze głębiej.

— Mamo, może po prostu napijesz się czarnej kawy? — zaproponowałam spokojnie.

— Nie lubię czarnej! — Barbara podniosła głos. — Ale czego ja mogę chcieć w tym domu? Jestem tylko gościem!

To słowo — „gość” — zabolało mnie szczególnie. Przecież to ona narzuciła się do naszego mieszkania po śmierci męża. Próbowałam być wyrozumiała, rozumiałam jej żałobę i samotność. Ale ile można znosić?

Wtedy wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.

Zosia podbiegła do kuchni z rysunkiem w ręku. — Babciu, zobacz! To my wszyscy razem!

Barbara spojrzała na kartkę i… westchnęła ciężko. — Ładnie, ale mogłabyś bardziej się postarać. Trochę tu krzywo.

Zosia spuściła głowę i schowała rysunek za plecy. Poczułam narastającą złość. To już nie chodziło o mleko czy kawę. To była kropla przepełniająca czarę.

— Mamo! — powiedziałam ostrzej niż zamierzałam. — Czy możesz choć raz powiedzieć coś miłego?

Barbara spojrzała na mnie zaskoczona. Tomek odłożył gazetę i patrzył to na mnie, to na matkę.

— Przepraszam, ale nie mogę już tego słuchać! — wyrzuciłam z siebie. — Codziennie krytykujesz wszystko i wszystkich! Zosia ma dopiero pięć lat!

Barbara zacisnęła usta i wstała od stołu. — Skoro tak mnie tu nie chcecie… — zaczęła drżącym głosem.

— Nie o to chodzi! — przerwał jej Tomek, ale ona już szła do swojego pokoju.

Drzwi trzasnęły z hukiem.

W kuchni zapadła cisza. Zosia zaczęła płakać cicho pod nosem.

Usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach. Czułam się winna i jednocześnie wściekła. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym spokojem a dobrem rodziny? Czy jestem złą synową, bo nie potrafię być cierpliwa bez końca?

Tomek podszedł do mnie i położył rękę na ramieniu.

— Przepraszam… Nie powinienem był udawać, że tego nie widzę.

Spojrzałam na niego przez łzy.

— Tomek, ja już nie daję rady… Ona rani nawet Zosię.

Przez chwilę milczeliśmy. W końcu usłyszeliśmy ciche szlochanie za drzwiami pokoju Barbary.

— Może powinniśmy porozmawiać wszyscy razem? — zaproponował Tomek.

Pokręciłam głową. — Ona nigdy nie słucha. Zawsze wie lepiej.

Ale wiedziałam, że musimy coś zrobić. Nie chciałam, żeby Zosia dorastała w atmosferze wiecznego napięcia.

Po południu zebrałam się na odwagę i zapukałam do drzwi teściowej.

— Barbara… możemy porozmawiać?

Cisza. Potem ciche: — Wejdź.

Weszłam do środka. Barbara siedziała na łóżku z chusteczką w ręku.

— Przepraszam za rano… Nie powinnam była tak reagować — powiedziałam cicho.

Barbara spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Ja też przepraszam… Po prostu… odkąd Janek odszedł, czuję się taka bezużyteczna. Wszystko mnie drażni. Może rzeczywiście przesadzam…

Usiadłam obok niej.

— Wiem, że ci ciężko… Ale musimy jakoś żyć razem. Dla Zosi też…

Barbara otarła łzy.

— Postaram się bardziej uważać na słowa… Ale ty też mi czasem pomóż. Czasem czuję się tu obco…

Objęłyśmy się niezręcznie, ale szczerze.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Tomek nalał kawy (tym razem z mlekiem), a Zosia pokazała swój rysunek jeszcze raz. Barbara uśmiechnęła się lekko i powiedziała: — Piękny obrazek, kochanie.

Może to był początek zmian? Może wystarczyło jedno trudne słowo i jedna szczera rozmowa?

Czasem myślę: czy naprawdę można odbudować rodzinne mosty po latach niedomówień? Czy wystarczy nam odwagi i cierpliwości? Co wy byście zrobili na moim miejscu?