Sobotni poranek, który roztrzaskał moje zaufanie – Historia Zofii z osiedlowego supermarketu

– Proszę pani, karta czy gotówka? – zapytała kasjerka, patrząc na mnie z lekkim zniecierpliwieniem. Stałam przy kasie w osiedlowym supermarkecie, z koszykiem pełnym zakupów na weekend. Wokół mnie tłoczyli się ludzie, dzieci płakały, ktoś rozmawiał przez telefon, a ja nagle poczułam, jakby cały świat się zatrzymał. Sięgnęłam do torebki i… pustka. Portfel zniknął. Przeszukałam kieszenie, torbę, nawet reklamówkę z warzywami. Nic. Serce zaczęło mi walić jak młotem, a w gardle poczułam gulę.

– Przepraszam… chyba… chyba nie mam portfela – wydukałam, czując na sobie spojrzenia ludzi stojących za mną w kolejce. Kasjerka westchnęła i odsunęła mój koszyk na bok. – Następny proszę! – zawołała głośno, jakby chciała podkreślić moją porażkę.

Wyszłam ze sklepu na miękkich nogach. Było chłodno, powietrze pachniało deszczem i kurzem. Usiadłam na ławce przed supermarketem i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziałam portfel. Rano? W domu? W autobusie? A może ktoś mi go ukradł? Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do męża, ale wiedziałam, że usłyszę tylko: „Znowu coś zgubiłaś? Zawsze jesteś taka roztrzepana!”

Zadzwoniłam do córki. – Mamo, spokojnie, zaraz przyjadę – powiedziała Ola, choć w jej głosie słyszałam zmęczenie i lekką irytację. Czekałam na nią ponad pół godziny, patrząc na ludzi wchodzących i wychodzących ze sklepu. Każdy wydawał się taki pewny siebie, taki spokojny. Ja czułam się jak dziecko, które zgubiło się w tłumie.

Kiedy Ola przyjechała, od razu zaczęła mnie wypytywać: – Gdzie byłaś wcześniej? Może zostawiłaś portfel w domu? A może ktoś ci go ukradł? Znowu nie zamknęłaś torebki?

– Nie wiem… Nie pamiętam… – odpowiedziałam cicho.

Pojechałyśmy razem do domu. Przeszukałyśmy każdy kąt: kuchnię, przedpokój, nawet łazienkę. Portfela nie było. Mąż tylko pokręcił głową i mruknął pod nosem: – Trzeba było bardziej uważać.

Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Przez okno widziałam światła osiedla i ludzi wracających do domów. Czułam się pusta i bezradna. To był tylko portfel – kilka kart, trochę gotówki, zdjęcie Oli z pierwszej komunii i stary paragon z piekarni. Ale dla mnie to było coś więcej. To był symbol mojego bezpieczeństwa, mojej niezależności.

Następnego dnia zadzwoniłam na policję. Policjant był uprzejmy, ale wyczuwałam w jego głosie rutynę: – Proszę spisać listę rzeczy, które były w portfelu. Może ktoś znajdzie i odda.

Przez kolejne dni czułam się jak cień samej siebie. Bałam się wychodzić z domu, sprawdzałam po kilka razy czy zamknęłam drzwi, czy mam klucze i telefon. Mąż coraz częściej patrzył na mnie z irytacją. – Może powinnaś mniej wychodzić sama? – rzucił któregoś wieczoru.

Ola próbowała mnie pocieszać: – Mamo, każdemu się zdarza. Ale widziałam w jej oczach cień rozczarowania.

W pracy koleżanki pytały: – Zosiu, co się stało? Wyglądasz na zmęczoną.

Nie chciałam opowiadać o tym wszystkim. Bałam się ich litości albo śmiechu za plecami.

Minął tydzień. Pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam sąsiadkę z trzeciego piętra – panią Marię.

– Zosiu, znalazłam coś na klatce schodowej… Twój portfel! Leżał pod schodami przy piwnicy.

Serce mi zamarło. Portfel był cały, brakowało tylko gotówki. Karty i zdjęcia zostały.

Podziękowałam jej tysiąc razy, ale w środku czułam tylko pustkę i wstyd. Ktoś z mojego bloku musiał go znaleźć wcześniej i wyjąć pieniądze. Kto? Sąsiad? Dziecko sąsiadów? Ktoś kogo znam od lat?

Od tamtej pory nic już nie jest takie samo. Każdego dnia patrzę na ludzi inaczej – z podejrzliwością i lękiem. W sklepie trzymam torebkę kurczowo przy sobie. W domu zamykam drzwi na dwa zamki.

Mąż coraz częściej milczy podczas kolacji. Ola rzadziej dzwoni. Czuję się jakby między nami wyrósł mur nieufności i pretensji.

Czasem zastanawiam się: czy to naprawdę tylko portfel zmienił moje życie? Czy może to ja zawsze byłam taka krucha i dopiero teraz to wyszło na jaw?

Czy można jeszcze zaufać ludziom? Czy można odbudować relacje po takim doświadczeniu? A może każdy z nas nosi w sobie jakąś ranę, o której boi się mówić nawet najbliższym?