„Po pięćdziesiątce życie dopiero się zaczyna? Moja córka myśli, że zwariowałam, ale ja w końcu poczułam, że żyję”
– Chyba zwariowałaś – powiedziała moja córka, patrząc na mnie, jakbym wróciła z Księżyca. – Umawiasz się z kimś, kogo nie widziałaś trzydzieści lat, i od razu idziesz z nim na kolację? To przecież obcy facet!
Stałam w przedpokoju, jeszcze w płaszczu, z rozczochranymi włosami i rumieńcem na twarzy. W ręku ściskałam torebkę, jakby była moją jedyną kotwicą w tej rzeczywistości. W głowie huczało mi od emocji, a serce waliło jak młotem. Moja córka, Ola, patrzyła na mnie z niedowierzaniem i lekkim przerażeniem. Miała rację – to było szalone. Ale czy nie o to właśnie chodzi w życiu?
– On nie jest obcy – odpowiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu. – Znamy się od liceum. Był moim przyjacielem…
Ola przewróciła oczami i westchnęła ciężko.
– Mamo, minęło trzydzieści lat! Ludzie się zmieniają. Nie wiesz, kim on teraz jest.
Zamilkłam. Przez chwilę chciałam jej wszystko opowiedzieć: o tym, jak bardzo czułam się ostatnio samotna, jak bardzo brakowało mi rozmów, śmiechu, dotyku. Ale Ola była młoda, miała swoje życie i swoje problemy. Nie chciałam jej obarczać swoimi tęsknotami.
Weszłam do kuchni i nalałam sobie kieliszek wina. Przez okno patrzyłam na ciemniejące niebo nad Warszawą. Wspomnienia wracały falami: ja i Marek na szkolnym korytarzu, nasze rozmowy o wszystkim i o niczym, wspólne wagary nad Wisłą… Potem on wyjechał na studia do Poznania, ja zostałam tutaj. Życie potoczyło się swoim torem – ślub z Andrzejem, narodziny Oli, praca w bibliotece. Marek zniknął z mojego życia na długie lata.
Aż do wczoraj.
Dostałam od niego wiadomość na Facebooku. Krótko: „Cześć, Aniu. Pamiętasz mnie jeszcze? Będę w Warszawie przez kilka dni. Może kawa?”
Kawa zamieniła się w kolację. Kolacja – w długą rozmowę do północy. Marek był inny niż kiedyś – bardziej poważny, trochę smutny, ale wciąż miał ten sam błysk w oku. Opowiadał o swoim życiu: rozwód, dorosły syn za granicą, samotność. Słuchałam go i czułam, jak coś we mnie pęka – skorupa, którą budowałam przez lata.
– Aniu… – powiedział nagle cicho, patrząc mi prosto w oczy. – Żałuję, że wtedy nie zostałem.
Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam łzy pod powiekami.
– Ja też żałuję – wyszeptałam.
Wyszliśmy razem z restauracji. Marek zaproponował spacer po Starym Mieście. Szliśmy obok siebie w milczeniu, a ja czułam się jak nastolatka. Gdy odprowadził mnie pod dom, zatrzymał się i ujął moją dłoń.
– Chciałbym cię zobaczyć jeszcze raz – powiedział.
Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się tego uczucia – ekscytacji pomieszanej ze strachem.
Teraz siedzę w kuchni i próbuję poukładać myśli. Ola krząta się po domu, rzuca mi ukradkowe spojrzenia.
– Mamo… – zaczyna niepewnie. – Ty naprawdę chcesz się z nim spotykać?
Patrzę na nią długo. Widzę w jej oczach troskę i lęk przed zmianą.
– Nie wiem jeszcze – mówię szczerze. – Ale chcę spróbować.
Ola milknie. Wiem, że dla niej to trudne – od śmierci Andrzeja byłam tylko jej mamą: przewidywalną, spokojną, zawsze gotową pomóc. Teraz nagle staję się kimś innym – kobietą z własnymi pragnieniami i marzeniami.
Wieczorem dzwoni telefon. To Marek.
– Aniu… Myślę o tobie cały dzień. Może jutro spacer po Łazienkach?
Zgadzam się bez wahania. Po rozmowie długo nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok i zastanawiam: czy mam prawo do szczęścia? Czy nie powinnam już tylko być matką i babcią?
Następnego dnia spotykamy się pod bramą Łazienek Królewskich. Marek przynosi mi bukiet tulipanów – pamiętał, że zawsze je lubiłam. Spacerujemy alejkami, rozmawiamy o wszystkim: o dawnych czasach, o naszych dzieciach, o samotności po pięćdziesiątce.
– Wiesz… – mówi Marek nagle – Czasem mam wrażenie, że życie zaczyna się dopiero teraz.
Patrzę na niego i czuję łzy wzruszenia.
Wieczorem wracam do domu szczęśliwa jak dawno nie byłam. Ola czeka na mnie w kuchni.
– I co? – pyta chłodno.
– Było cudownie – odpowiadam szczerze.
Ola kręci głową.
– Mamo… Ja się boję, że on cię zrani.
Podchodzę do niej i obejmuję ją mocno.
– Kochanie… Ja też się boję. Ale jeśli nie spróbuję teraz… to kiedy?
Przez następne dni spotykam się z Markiem coraz częściej. Znów czuję motyle w brzuchu, znów chce mi się śmiać bez powodu. Ale jednocześnie widzę coraz większy dystans u Oli. Coraz częściej zamyka się w swoim pokoju, unika rozmów ze mną.
Pewnego wieczoru wybucha kłótnia.
– Myślisz tylko o sobie! – krzyczy Ola przez łzy. – Zawsze byłaś dla mnie wsparciem, a teraz zachowujesz się jak nastolatka!
Czuję ból i poczucie winy.
– Ola… Ja przez tyle lat byłam tylko mamą. Teraz chcę być też kobietą…
Ona wychodzi trzaskając drzwiami.
Siedzę sama w salonie i płaczę. Czy naprawdę jestem samolubna? Czy mam prawo do własnego szczęścia?
Marek dzwoni późno wieczorem.
– Aniu… Nie płacz już. Chcę być przy tobie.
Spotykamy się następnego dnia. Opowiadam mu o wszystkim – o Oli, o moich wyrzutach sumienia.
– Daj jej czas – mówi Marek łagodnie. – Ona musi zrozumieć, że ty też masz prawo do życia.
Mijają tygodnie. Powoli wszystko zaczyna się układać. Ola widzi, że jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej. Zaczyna akceptować Marka – choć jeszcze z dystansem.
Dziś patrzę na siebie sprzed kilku miesięcy i nie poznaję tej kobiety: szarej myszki chowającej się za książkami i obowiązkami domowymi. Teraz znów czuję się żywa.
Czy życie naprawdę kończy się po pięćdziesiątce? A może właśnie wtedy zaczyna się wszystko to, czego wcześniej bałyśmy się spróbować? Czy mam prawo być szczęśliwa mimo sprzeciwu najbliższych?