Nie pozwolę teściom zobaczyć naszego dziecka: czy wakacje są ważniejsze niż rodzina?

— Nie rozumiem, jak możecie być tacy obojętni! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni telefon, przez który właśnie rozmawiałam z teściową. Michał patrzył na mnie bezradnie, jakby nie wiedział, czy powinien mnie przytulić, czy raczej uciec do drugiego pokoju.

— Kochanie, proszę… — zaczął cicho, ale przerwałam mu gwałtownym ruchem ręki.

— Nie! Oni doskonale wiedzą, że nie mamy gdzie mieszkać. Wiedzą, że z dzieckiem w drodze nie damy rady wynajmować tej klitki w bloku na Pradze. A oni? Wolą wyjechać na Malediwy!

Michał spuścił głowę. Zawsze był lojalny wobec rodziców, ale tym razem widziałam w jego oczach cień wstydu. Jego matka, pani Barbara, od lat powtarzała, że „każdy powinien radzić sobie sam”. Ale przecież nie chodziło o luksusy — tylko o dach nad głową dla naszej trójki.

Pamiętam dzień, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Michał płakał ze szczęścia, a ja czułam się jakby cały świat stał przede mną otworem. Szybko jednak rzeczywistość sprowadziła mnie na ziemię. Nasza kawalerka była za mała nawet dla nas dwojga, a co dopiero dla dziecka. Pracowałam jako nauczycielka polskiego w podstawówce, Michał był informatykiem na etacie — zarabialiśmy przeciętnie, ale odkładaliśmy każdy grosz. Marzyliśmy o własnym mieszkaniu. Wiedzieliśmy, że rodzice Michała mają oszczędności i dom pod Warszawą, który stoi pusty od lat. Wystarczyłoby nam pożyczyć trochę pieniędzy albo pozwolić zamieszkać w tym domu na kilka lat.

Zadzwoniłam do Barbary z nadzieją i drżącym głosem poprosiłam o rozmowę. Była chłodna jak zawsze.

— Kochana, rozumiem waszą sytuację, ale my z ojcem mamy już swoje plany. Wiesz przecież, że za miesiąc lecimy na Malediwy. Poza tym dom wymaga remontu, nie nadaje się do zamieszkania.

— Ale my sami wszystko wyremontujemy! — przerwałam jej zdesperowana.

— Nie chcemy się w to mieszać. Każde pokolenie musi przejść swoją drogę — odpowiedziała stanowczo.

Po tej rozmowie czułam się upokorzona i zdradzona. Michał próbował mnie pocieszać:

— Moja mama zawsze taka była…

Ale ja nie mogłam tego zrozumieć. Przecież to ich wnuk! Czy naprawdę ważniejsze są egzotyczne wakacje niż pomoc własnemu synowi?

W kolejnych tygodniach atmosfera w domu gęstniała. Michał coraz częściej wychodził na długie spacery, a ja płakałam po nocach. Czułam się osamotniona i bezradna. Moja mama mieszkała daleko i sama ledwo wiązała koniec z końcem po śmierci taty. Nie miałam do kogo się zwrócić.

W pracy udawałam przed koleżankami, że wszystko jest w porządku. Ale kiedy jedna z nich zapytała mnie o mieszkanie, wybuchłam płaczem.

— Oni mają wszystko! — wyrzuciłam z siebie. — A my musimy żebrać o dach nad głową!

W końcu nadszedł dzień narodzin naszego synka, Antosia. Był piękny i zdrowy, a ja przez chwilę zapomniałam o wszystkich problemach. Michał był przy mnie cały czas, trzymał mnie za rękę i szeptał słowa otuchy.

Po powrocie do domu rzeczywistość znów dała o sobie znać. Nasza kawalerka była jeszcze ciaśniejsza niż wcześniej — łóżeczko ledwo zmieściło się obok łóżka. Każdy płacz Antosia odbijał się echem od ścian i sąsiadów.

Teściowie nie pojawili się nawet w szpitalu. Przysłali kwiaty i kartkę z gratulacjami podpisaną chłodnym „Barbara i Andrzej”.

Michał próbował ich bronić:

— Mama mówiła, że nie chce przeszkadzać…

Ale ja już nie miałam siły słuchać tych wymówek.

Pewnego dnia zadzwoniła Barbara:

— Chcielibyśmy zobaczyć wnuka — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Zacisnęłam zęby.

— Nie sądzę, żeby to było teraz możliwe — odpowiedziałam lodowato. — Skoro nie mieliście czasu pomóc nam wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowaliśmy…

Barbara milczała przez chwilę.

— To nie jest sprawiedliwe wobec Michała ani dziecka — powiedziała cicho.

— Sprawiedliwość? — prychnęłam. — Sprawiedliwość byłaby wtedy, gdybyście postawili rodzinę ponad własne wygody.

Rozłączyłam się i poczułam ulgę pomieszaną z żalem. Michał patrzył na mnie z bólem w oczach.

— Może przesadziłaś…

— Może tak — odpowiedziałam zmęczonym głosem. — Ale ile razy można być odrzucanym?

Od tamtej pory teściowie nie dzwonili. Michał zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Czasem widzę go wieczorami siedzącego przy oknie i patrzącego w dal. Wiem, że cierpi — rozdarty między mną a rodzicami.

Często zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam odcinając ich od wnuka. Czy miałam prawo? Czy powinnam była przełknąć dumę dla dobra Antosia?

Ale potem patrzę na nasze życie: ciasne mieszkanie, zmęczone twarze i marzenia odkładane na później… I znów czuję gniew na ludzi, którzy mogli wszystko zmienić jednym gestem.

Czy naprawdę rodzina powinna być tylko wtedy ważna, kiedy jest wygodnie? Czy można wybaczyć taką obojętność? A może to ja jestem zbyt dumna?

Czasem pytam siebie: czy lepiej być sprawiedliwym wobec siebie czy wobec innych? I czy kiedykolwiek znajdziemy odpowiedź na to pytanie?