Między trzema braćmi – dlaczego tylko mój mąż dźwiga ciężar opieki nad matką?

– Znowu tylko ty, Tomek? – usłyszałam głos teściowej zza drzwi, kiedy mój mąż wracał z apteki z kolejną torbą leków. Stałam w kuchni, mieszając zupę, a w powietrzu wisiała cisza pełna napięcia. Od miesięcy żyliśmy w tym samym rytmie: praca, dom, opieka nad mamą Tomka. Jego bracia, Paweł i Michał, pojawiali się tylko na święta albo gdy trzeba było coś załatwić w urzędzie. Cała reszta – codzienność, zmęczenie, łzy – spadała na nas.

Pamiętam, jak pierwszy raz zaproponowałam rozmowę przy stole. – Może powinniśmy ustalić grafik? – zapytałam nieśmiało, patrząc na Pawła i Michała, którzy przyszli na niedzielny obiad. Paweł wzruszył ramionami. – Przecież Tomek zawsze był najbliżej mamy. Ja mam swoje życie, dzieci, kredyt… – Michał nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. – Ja pracuję po godzinach, nie dam rady.

Tomek siedział wtedy cicho, dłubiąc widelcem w ziemniakach. Widziałam w jego oczach zmęczenie i bezradność. Po obiedzie wyszedł na balkon i długo patrzył w dal. Kiedy do niego dołączyłam, powiedział tylko: – Oni nigdy nie zrozumieją.

Teściowa była coraz słabsza. Cukrzyca, nadciśnienie, początki demencji. Każdego dnia coś nowego: zgubione okulary, zapomniane leki, płacz bez powodu. Czasem miałam ochotę krzyczeć. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale koleżanki widziały moje podkrążone oczy i coraz częstsze spóźnienia.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z matką. – Synku, dlaczego Paweł i Michał nie przychodzą? – zapytała cicho. – Przecież ich też kocham… Tomek przytulił ją mocno. – Mamo, każdy ma swoje życie… Ale ja jestem tutaj.

Zaczęłam mieć żal do braci Tomka. Dzwoniłam do nich, prosiłam o pomoc. – Może zabierzecie mamę na weekend? – pytałam Pawła. – Nie dam rady, dzieci mają anginę – odpowiadał bez cienia skruchy. Michał nawet nie odbierał telefonu.

W końcu przyszedł dzień, kiedy Tomek się załamał. Wrócił z pracy blady jak ściana i usiadł na łóżku bez słowa. – Nie dam już rady… – wyszeptał. Usiadłam obok niego i zaczęłam płakać razem z nim.

Wieczorem zadzwoniłam do Pawła i Michała na głośnomówiącym. – Musicie tu przyjechać. Natychmiast.

Przyjechali niechętnie, z minami jakby ktoś ich zmuszał do najgorszego obowiązku świata. W salonie wybuchła awantura.

– To nie jest tylko nasza sprawa! – krzyknęłam. – Mama was wszystkich wychowała! Dlaczego tylko my mamy się nią zajmować?

Paweł zaczął się tłumaczyć: – Przecież pomagamy finansowo! Przelewam co miesiąc pieniądze! Michał dodał: – Ja mam ważne projekty w pracy!

Tomek wybuchł: – A ja mam życie? Mam prawo być zmęczony? Czy tylko ja jestem synem?

Teściowa weszła do pokoju, przestraszona hałasami. Spojrzała na nas wszystkich i powiedziała cicho: – Nie kłóćcie się przeze mnie… Ja już niczego nie chcę.

Wtedy poczułam wstyd. Za siebie, za nich wszystkich. Ale najbardziej za to, że pozwoliliśmy jej poczuć się ciężarem.

Po tej kłótni przez kilka dni panowała cisza. Bracia Tomka przestali dzwonić nawet z życzeniami na imieniny matki. My zostaliśmy sami z jej chorobą i samotnością.

Z czasem nauczyliśmy się żyć w tej nowej rzeczywistości. Zmienialiśmy się przy łóżku teściowej, dzieliliśmy obowiązki na tyle, na ile pozwalały nam siły. Czasem miałam ochotę uciec, zostawić wszystko za sobą i zacząć od nowa gdzieś daleko od tego domu pełnego żalu i niewypowiedzianych pretensji.

Ale potem patrzyłam na Tomka, jak podaje matce herbatę, jak poprawia jej poduszkę i głaszcze po siwych włosach. Widziałam w nim człowieka lepszego ode mnie – kogoś, kto mimo wszystko potrafi kochać bezwarunkowo.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę rodzina to tylko więzy krwi? Czy odpowiedzialność za drugiego człowieka można przeliczyć na pieniądze albo czas spędzony przy łóżku chorej matki?

Dziś wiem jedno: nie ma prostych odpowiedzi. Każdy z nas nosi swój krzyż inaczej.

A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybierać między własnym życiem a obowiązkiem wobec rodziny? Czy można kochać i jednocześnie mieć żal?