Między kredytem a szczęściem: Opowieść o utraconym spokoju
– Jaki jeszcze wypoczynek? Najpierw spłacisz kredyt hipoteczny! – Ola rzuciła te słowa z takim chłodem, że aż poczułem ciarki na plecach. Stałem w kuchni, trzymając kubek z niedopitą kawą, a ona nerwowo przeglądała rachunki. W powietrzu wisiała nie tylko woń świeżo zmielonej kawy, ale też coś jeszcze – coś niepokojącego, czego nie potrafiłem nazwać.
– Krzysiek, co to za zapach? Czujesz to? – zapytała nagle, marszcząc brwi.
Zaciągnąłem się powietrzem. Rzeczywiście, coś było nie tak. Jakby ktoś tu był. Jakby obcy zostawił po sobie ślad. Przecież mieszkaliśmy tylko we dwoje. To było nasze mieszkanie, nasza twierdza, którą zdobyliśmy po latach wyrzeczeń i kompromisów. Kredyt hipoteczny na dwadzieścia pięć lat – brzmi jak wyrok, prawda? Ale wtedy wydawało się to jedyną drogą do szczęścia.
Ola była zawsze praktyczna. Ja – marzyciel, który chciałby czasem rzucić wszystko i pojechać nad morze, nawet jeśli tylko na weekend. Ale od kiedy podpisaliśmy umowę z bankiem, wszystko się zmieniło. Każda złotówka była liczona, każdy wydatek analizowany. Nawet nasze rozmowy stały się krótkie i rzeczowe – jakbyśmy byli wspólnikami w firmie, a nie parą.
– Może ktoś zostawił coś na klatce? – próbowałem zażartować, ale Ola nie podchwyciła tematu.
– Sprawdź drzwi. I okna. – Jej głos był napięty.
Poszedłem do przedpokoju. Drzwi zamknięte na dwa zamki, okna szczelnie zamknięte. Wszystko wydawało się w porządku. Ale ten zapach…
Wróciłem do kuchni i spojrzałem na Olę. Była blada, zmęczona. Ostatnio coraz częściej widziałem ją taką – jakby życie z kredytem wysysało z niej radość. A może to ja byłem powodem jej frustracji?
– Ola, może powinniśmy gdzieś wyjechać? Choćby na jeden dzień? – zaproponowałem ostrożnie.
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Jaki jeszcze wypoczynek? Najpierw spłacisz kredyt hipoteczny! – powtórzyła z ironią.
Zamilkłem. Wiedziałem, że nie ma sensu ciągnąć tego tematu. W naszym domu nie było już miejsca na spontaniczność.
Wieczorem siedziałem sam w salonie. Ola zamknęła się w sypialni pod pretekstem zmęczenia. Próbowałem czytać książkę, ale myśli krążyły wokół tego dziwnego zapachu i jeszcze dziwniejszego chłodu między nami.
Następnego dnia wróciłem wcześniej z pracy. Chciałem ją zaskoczyć kolacją. Gdy otworzyłem drzwi, znów poczułem ten zapach – tym razem silniejszy. W mieszkaniu panowała cisza, ale coś było nie tak. Na stole leżała męska kurtka, której nigdy wcześniej tu nie widziałem.
Serce zaczęło mi bić szybciej. Przeszedłem do sypialni – drzwi były uchylone. Usłyszałem cichy szept i śmiech, który nie należał do mnie.
– Ola? – powiedziałem drżącym głosem.
Wyszedł do mnie jakiś mężczyzna – wysoki, dobrze ubrany, pewny siebie.
– Przepraszam… chyba się nie znamy – powiedział z uśmiechem.
Ola stała za nim, blada jak ściana.
– Krzysiek… to nie tak…
Nie słuchałem już jej tłumaczeń. Wyszedłem na klatkę schodową i usiadłem na schodach. Przez chwilę miałem ochotę po prostu uciec – zostawić to wszystko za sobą: kredyt, mieszkanie, Olę…
Ale przecież nie mogłem. Byliśmy związani umową z bankiem bardziej niż przysięgą małżeńską.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Ola próbowała rozmawiać, tłumaczyć się, przepraszać. Ja milczałem. W pracy byłem cieniem samego siebie. Koledzy pytali, czy wszystko w porządku – kiwałem głową i udawałem, że nic się nie dzieje.
Wieczorami patrzyłem na nasze wspólne zdjęcia: uśmiechnięci nad Bałtykiem, szczęśliwi na Mazurach… To było zanim kredyt hipoteczny stał się trzecim lokatorem naszego mieszkania.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Krzysiu, co się dzieje? Ola dzwoniła do mnie…
Nie chciałem rozmawiać o tym z nikim. Nawet z mamą.
– Wszystko dobrze, mamo – skłamałem.
Ale ona znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
– Synku, czasem trzeba odpuścić. Pieniądze to nie wszystko…
Zacząłem się zastanawiać: czy naprawdę warto było poświęcić nasze szczęście dla kilku metrów kwadratowych własności?
Ola wyprowadziła się miesiąc później. Zostawiła mi swoją część mieszkania i… raty kredytu do spłaty. Zostałem sam w pustym mieszkaniu, które miało być naszym domem.
Czasami budzę się w nocy i czuję ten sam dziwny zapach – mieszankę strachu, rozczarowania i samotności.
Czy naprawdę musimy płacić tak wysoką cenę za poczucie bezpieczeństwa? Czy dom bez miłości to jeszcze dom?
Może kiedyś znajdę odpowiedź na te pytania…