Kiedyś byłam duszą towarzystwa. Dziś nie mam kogo zaprosić na własne urodziny – historia o samotności w polskiej prowincji

– Mamo, nie dzwoń do mnie więcej, dobrze? – głos mojej córki, Julki, drżał od złości i rozczarowania. – Mam już dość twojego wiecznego narzekania!

Zamarłam z telefonem przy uchu. Był 12 marca, moje czterdzieste szóste urodziny. W kuchni pachniało kawą, a na stole stał samotny kawałek sernika, który upiekłam sama dla siebie. Przez okno widziałam szare podwórko i sąsiadkę, panią Halinę, która jak co rano wyprowadzała psa. Zawsze myślałam, że starość przyjdzie powoli, że będę miała czas się do niej przygotować. Ale ona przyszła nagle – razem z samotnością.

Jeszcze kilka lat temu byłam duszą towarzystwa. W moim domu w małym miasteczku pod Radomiem co weekend zbierali się znajomi – Ela z mężem, Basia z dziećmi, nawet mój brat Tomek z żoną i wiecznie naburmuszoną teściową. Śmialiśmy się, graliśmy w planszówki, piliśmy domowe nalewki. Byłam pewna, że tak będzie zawsze.

Wszystko zaczęło się sypać po śmierci mamy. Ojciec zamknął się w sobie, brat zaczął coraz częściej znikać z domu, a ja… Ja próbowałam trzymać wszystkich razem. Organizowałam obiady rodzinne, dzwoniłam do każdego z osobna, przypominałam o urodzinach i imieninach. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam, że wszyscy się ode mnie oddalają.

Najbardziej bolała mnie zdrada przyjaciółki. Ela była ze mną od podstawówki – razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, matury, narodziny dzieci. Kiedy dowiedziałam się, że mój mąż, Andrzej, ma romans… To właśnie Ela była tą osobą, do której pobiegłam z płaczem. A potem okazało się, że to ona była tą „inną”.

– Przepraszam, Anka… To się po prostu stało – powiedziała mi wtedy Ela przez łzy. – Nie chciałam cię zranić.

Nie chciała? A jednak zraniła mnie tak bardzo, że przez kilka miesięcy nie mogłam patrzeć ludziom w oczy. Andrzej wyprowadził się do niej i zabrał ze sobą połowę naszych wspólnych rzeczy. Julka miała wtedy szesnaście lat i przestała się do mnie odzywać – obwiniała mnie za rozpad rodziny.

Zostałam sama w pustym domu. Praca w urzędzie gminy przestała mnie cieszyć – wszyscy wiedzieli o moim „skandalu”, szeptali za plecami. Nawet Basia zaczęła mnie unikać.

Próbowałam się podnieść. Zapisałam się na zajęcia jogi w domu kultury, zaczęłam chodzić na spacery po lesie. Ale samotność była jak ciężka kołdra – przykrywała mnie każdego wieczoru i nie pozwalała oddychać.

Dziś jest mój dzień. Czterdzieste szóste urodziny. Zamiast świętować z rodziną i przyjaciółmi, siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na telefon. Nikt nie dzwoni. Nawet brat wysłał tylko krótkiego SMS-a: „Sto lat”.

Wychodzę na balkon i patrzę na puste podwórko. Pani Halina macha mi ręką.

– Wszystkiego najlepszego, Aniu! – krzyczy przez płot.

Uśmiecham się blado.

– Dziękuję…

Wracam do środka i próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się szczęśliwa. Może wtedy, gdy Julka miała pięć lat i razem piekłyśmy pierniki na święta? Albo kiedy Andrzej jeszcze mnie kochał? Może wtedy nie doceniałam tego, co miałam?

Wieczorem dzwoni domofon. Przez chwilę mam nadzieję, że to ktoś z dawnych znajomych postanowił zrobić mi niespodziankę. Ale to tylko kurier z paczką – zamówiłam sobie nową książkę na urodziny.

Otwieram ją i czytam pierwsze zdanie: „Samotność jest jak cień – zawsze idzie za tobą”.

Zastanawiam się: czy to już wszystko? Czy tak będzie wyglądać reszta mojego życia? Czy naprawdę nie zasługuję na bliskość?

Przed snem piszę wiadomość do Julki: „Kocham cię. Zawsze będę czekać.” Nie odpisuje.

Leżę w łóżku i słucham ciszy. Myślę o wszystkich tych kobietach z mojego miasteczka – czy one też czują się tak samo? Czy ktoś jeszcze boi się własnych urodzin?

Może nie jestem jedyna. Może jest nas więcej – tych zapomnianych, porzuconych przez bliskich i przyjaciół.

Czy naprawdę zasłużyłam na tę samotność? A może to tylko kolejny etap życia? Co wy o tym myślicie – czy można jeszcze odnaleźć szczęście po czterdziestce?